Cabo Verde. Republika Wysp Zielonego Przylądka. Archipelag składający się z 15 wysp, położony około 600 km od brzegów zachodniej Afryki, około 1500 km (850Mm) od Wysp Kanaryjskich i – co dla niektórych ma istotne znaczenie – około 4000 km (2100Mm) od Karaibów.
Mało który żeglarz ma doświadczenie z jachtami z centralnym kokpitem czy określanymi równie często jako pilothouse. Zdecydowana większość jachtów ma pokład płaski, niewysoką nadbudówkę, kokpit na rufie i standardowy układ wnętrza – kabiny dziobowe, rufowe, mesa. Trzeba spędzić chwilę w centralnym kokpicie, żeby poczuć różnicę.
Wiele osób o żeglarskim zacięciu marzy o posiadaniu własnego jachtu. Abstrahując od słabości ekonomicznego uzasadnienia takiego pragnienia (jak wiadomo: żeby się napić piwa, nie trzeba kupować całego browaru), a z drugiej strony uznając, że prawdziwa pasja warta jest każdej ceny, należałoby się jednak chwilę zastanowić nad potrzebą, jaką się chce zaspokoić poprzez zakup jachtu.
Po przepłynięciu Atlantyku na 6,5-metrowej, odkrytopokładowej mieczówce rozpocząłem w końcu docelowy etap wyprawy Dinghy Atlantic, czyli etap karaibski. Zostałem gościnnie przyjęty na kotwicowisku i otrzymałem miejsce na darmowym, nieużywanym akurat prywatnym muringu w jednej z huraganowych zatoczek – nieco oddalonej od miasteczka Le Marin na Martynice, ale za to cudownie spokojnej i osłoniętej. Odległość od cywilizacji nie była problemem dzięki wydobytemu z przepastnych czeluści bakisty pontonowi Proscan Marine (czytaj: mieścił się w niej na styk).
Coś mi się wydaje, że gdyby ktoś jeszcze kilka miesięcy temu powiedział, iż to nasze pływanie pod banderą Onko-Sailingu nabierze takiego rozmachu, to chyba żadne z nas by w to nie uwierzyło... Jednak życie pisze bardzo różne scenariusze – nawet, a może właśnie przede wszystkim dla nas – pacjentów onkologicznych. Przez ponad rok funkcjonowania naszej Grupy Żeglarskiej Onko-Sailing cały czas otwierają się przed nami coraz to nowe możliwości, że aż strach pomyśleć, co będzie dalej...