„Zapomnij o ścisłych planach i przede wszystkim – przestań o nich paplać!”. Nie była to pierwsza z lekcji, które dała mi moja przygoda z campingiem na wodzie. Ta nauka przychodziła stopniowo, ale samoistnie i konsekwentnie potwierdzała się z każdym kolejnym razem. Planom nie należy zbytnio ufać. Nawet własnym. Jeśli nie startujesz w regatach, nie mów za głośno, że gdzieś będziesz tego i tego-siątego lipco-września, bo może będziesz, albo – najprawdopodobniej – nie.
Była noc z 7 na 8 września 1991 r. S/y „Stomil” znajdował się w drodze z Kilonii do Świnoujścia. Panowała prawdziwie jesienna pogoda – silny północny wiatr oceniany na 5–6°B, stan morza 4 i odpowiednio niska temperatura. Prędkość jachtu wynosiła 5–6 w. na kursie 152°. Sterowano na białe światło latarni Stawa Młyny, które było dobrze widoczne z tej odległości. Prowadzono nawigację zliczeniową...
Temat – wieczna udręka. Zarówno szkoląc, jak i egzaminując (póki egzaminy nie były testowe...), zderzałem się z nim i raczej ginąłem, niż wygrywałem. Ale co tu ukrywać, wśród potężnych sił rządzących światem ludzkie lenistwo jest w czołówce, a i sam nie zawsze poważnie traktowałem tę sprawę. Ale zacznijmy od początku, a od początku oznacza: co masz obowiązek zrobić, czyli co wynika z przepisów.
Gdy nawigacja w samochodzie wyprowadzi Cię w pole, to zawsze możesz zawrócić. Na morzu ryzykujesz życie załogi.
Fundacja powstała w 2006 r. Po co? Po to, by spełniać dziecięce marzenia. – Wiele dzieci spędza wakacje w mieście. Założenie było takie, żeby pokazać im coś innego, coś fajnego; coś, czego prawdopodobnie w okresie szkolnym nigdy nie doświadczą – tłumaczy Romuald Simura, prezes fundacji „Wakacje marzeń”.