Spitsbergen to głównie niesamowite i zapierające dech w piersiach widoki, ale również skłaniające do refleksji pozostałości po arktycznych pionierach przecierających szlak do bieguna. Wspominający z nostalgią czasy PRL-u znajdą tu prawdziwą perełkę. Dwa rosyjskie miasteczka górnicze, które jak w kapsule czasu utrwalają życie radzieckiej kolonii z lat 70. XX w. A na okrasę mnóstwo zwierząt: reniferów, morsów, fok, wielorybów i ptaków. To wszystko na dystansie ok. 600 Mm, jaki trzeba pokonać, żeby okrążyć wyspę. Kiedyś taki rejs był sporym wyzwaniem. Dzisiaj topnienie Arktyki w oczach czyni to zadanie znacznie łatwiejszym. Podczas dwukrotnego okrążenia wyspy s/y „Isfuglen” spotykał lód jedynie w bezpośredniej bliskości czoła lodowców i to w znikomej ilości. W porównaniu z Grenlandią było to duże zaskoczenie, bo tam lodowce wyrzucają ogromne masy lodu, który tworzy trudne do przebycia pola lodowe sięgające wiele mil w głąb morza. A tu, pół mili od czoła lodowca w wodzie znajdują się pojedyncze, małe growlery, których wyminięcie nie stanowi żadnego problemu. Należy jednak uważać i zbytnio nie zbliżać się do czoła lodowca. Można sobie wyobrazić, jaką falę spowoduje waląca się masa lodu o rozmiarach kilkunastopiętrowego budynku. Spitsbergen znajduje się pod wpływem dwóch prądów morskich. Opływający zachodnie wybrzeża ciepły prąd zachodniospitsbergeński powoduje, że w miesiącach letnich północna część wyspy jest wolna od lodu i dostępna dla żeglugi. Na wschodnie wybrzeża oddziałuje zimny prąd płynący z okolic Ziemi Franciszka Józefa. Niesione przez niego masy lodu potrafią zablokować południowe wejście do cieśniny Hinlopen (mapy sytuacji lodowej, z których korzystaliśmy w czasie rejsu, znajdują się tu: http://polarview.met.no/). Autorzy świetnej locji „Norwegian Cruising Guide” ostrzegają przed możliwością nagłego pojawienia się pól lodowych, które co gorsza nie są ujawniane na mapach zalodzenia. Decydując się na opłynięcie Spitsbergenu z zachodu na wschód (czyli pod prąd), założyłem, że lepiej spotkać zablokowaną cieśninę na początku rejsu (kiedy mamy czas na odwrót), niż pod jego koniec. Wschodni kierunek dał nam szansę na dobry uczynek, czyli podrzucenie dwóch młodych polarników do polskiej stacji w Hornsundzie. Chłopaki w rewanżu pokazali nam okolicę i miło ugościli, mimo że nieco przeszkadzaliśmy w przygotowaniach do wypadającej następnego dnia wizyty gubernatora. Tundry co prawda na zielono nie malowali, ale było blisko.
Co jest potrzebne w lodowej krainie?
Znajomość (korespondencyjną) z panią gubernator mieliśmy okazję zawrzeć nieco wcześniej, na etapie załatwiania pozwolenia na żeglugę. Jego uzyskanie jest niezbędne, jeśli zamierzasz wypuścić się poza Isfjord, nad którym leży Longyearbyen. W tym celu należy wypełnić i wysłać mejlem odpowiedni formularz zgłoszeniowy wraz ze skanami dokumentów, które przekonają gubernatora, że załoga jachtu ma ubezpieczenie na wody dookoła Spitsbergenu (to ważne!) pokrywające koszty akcji SAR do kwoty 175 tys. koron norweskich, i to zarówno na morzu, jak i na lądzie. Odpłatność akcji ratunkowej spowodowała kiedyś interpelację brytyjskiego RY A, bo ratowanie życia na morzu powinno być bezpłatne. W odpowiedzi związek otrzymał informację, że Rescue faktycznie jest za darmo, ale Search (i And) już nie. W naszym wypadku wystarczające okazało się rozszerzenie polisy casco na Spitsbergen i typowa polisa NNW. Do poruszania się po Spitsbergenie niezbędna jest broń. Można ją wypożyczyć na miejscu, ale konieczne jest posiadanie pozwolenia. Jeżeli nie masz krajowego (koniecznie przetłumaczonego na norweski), dostępny jest prosty formularz, po którego przesłaniu można otrzymać czasowe pozwolenie od gubernatora. Załącznikiem do formularza jest przysięgłe tłumaczenie zaświadczenia o niekaralności z Krajowego Rejestru Karnego. Mimo że według norweskiego kodeksu postępowania administracyjnego czas rozpatrywania wniosku
wynosi do 30 dni, to pozwolenie uzyskałem następnego dnia po złożeniu dokumentów. Wypożyczając broń, mieliśmy do dyspozycji albo starego, pamiętającego czasy wojny mausera, albo nowszą, bardziej nowoczesną broń. Chociaż jest ona o 1/3 droższa (2500 koron norweskich za dwa tygodnie), wybraliśmy ten wariant. Misiów na Spitsbergenie jest co prawda coraz mniej, ale uznaliśmy, że rozklekotany i ciągle zacinający się mauser (według relacji poprzedników) nie daje większych szans na skuteczną obronę. Zwłaszcza jeśli posługują się nim amatorzy i szczególnie w sytuacji zaskoczenia, o którą nietrudno. Polarnicy zalecają, aby w razie nagłego spotkania z niedźwiedziem natychmiast strzelać w jego pobliże z rakietnicy, następnie ze sztucera, a jeśli niedźwiedź zaczyna się zbliżać, strzelać do niego w obronie własnej.
Całą relację z wyprawy przeczytasz w Jachtingu 2/2014. Dostęp online do artykułu oraz całego numeru znajdziesz tutaj w cenie 9.90 PLN.