Są dni, kiedy czas dłuży się nie z powodu braku zdarzeń czy ich błahości, ale dlatego, że jest tak opuchły z gorąca i duchoty, że aż z trudem musi przeciskać się przez wąskie gardło klepsydry. W takich momentach niekiedy wydaje mi się, że nawet uwiązł i zatrzymał się na chwilę w szczelinie pomiędzy tym, co było, a tym, co dopiero się stanie. Dzisiaj na przykład mam wrażenie, już kolejny raz, że fale rozbijające się o dziób przed chwilą wyglądały tak samo i ta właśnie nadbiegająca już kiedyś spotkała się z naszym kadłubem. Déjà vu?