Są dni, kiedy czas dłuży się nie z powodu braku zdarzeń czy ich błahości, ale dlatego, że jest tak opuchły z gorąca i duchoty, że aż z trudem musi przeciskać się przez wąskie gardło klepsydry. W takich momentach niekiedy wydaje mi się, że nawet uwiązł i zatrzymał się na chwilę w szczelinie pomiędzy tym, co było, a tym, co dopiero się stanie. Dzisiaj na przykład mam wrażenie, już kolejny raz, że fale rozbijające się o dziób przed chwilą wyglądały tak samo i ta właśnie nadbiegająca już kiedyś spotkała się z naszym kadłubem. Déjà vu?
Podnoszę głowę ku słońcu, ku niebu i widzę te same kształty chmur gnanych pasatem. Spoglądam na załogę. Wszyscy na tych samych miejscach co kilkanaście minut temu. Jadzia czyta książkę, muszę sprawdzić, czy przerzuca kartki, może śpi? Zbyszek siedzi zamyślony nieruchomo za sterem, autopilot jak zwykle beznamiętnie odwala brudną robotę, Kasia i Marek przytuleni wpatrują się gdzieś ponad horyzont. Tylko wystawione z rufy wędki drgają nerwowo. Równo tną mocnymi żyłkami chlupoczącą w kilwaterze wodę. Przypominają biegnące bez wytchnienia charty z nosami tuż przy ziemi, tropiące niewidoczną zdobycz, z nadzieją na łup przylepioną do końca wilgotnego nosa. Czas jednak ruszył. Wskazania sondy pokazują zmniejszającą się głębokość. Z szarej mgiełki horyzontu wyłania się kolejna wyspa. Dzisiaj jest wyjątkowo wilgotno i mniejsza widzialność opóźnia zaoczenie lądu. Mkniemy ku spokojnej zatoce, w której postanowiliśmy zostać na noc.
Dalszą część tej historii można przeczytać w Jachtingu 11/2014. Dostęp on-line do całego numeru tutaj w cenie 7.00 PLN.