Przypadek pierwszy
Parę tygodni temu zadzwoniła do mnie znajoma prowadząca firmę czarterową. Powiedziała, że ma klienta, który bierze jacht z Dubrownika, a ponieważ nigdy tam nie pływał, chciałby porozmawiać, dokąd warto popłynąć w tamtym rejonie. Oczywiście chętnie się zgodziłem. Przyjechali. Zaczynamy rozmawiać. Pan bardzo się ucieszył, gdy usłyszał, że jego patent sternika jachtowego, który zdobył kilkadziesiąt lat temu, zostanie automatycznie wymieniony na nowego jachtowego sternika morskiego. Pytam o przygotowania do tego rejsu. Czy przeglądał locję (nieśmiertelne 888 zatok)? Czy przygotowuje się do prowadzenia nawigacji? Pan mówi: „Mam iPada, a w nim Google Maps, to chyba dam sobie radę”. Delikatnie sugeruję, że mapy Google są doskonałe na lądzie, a na wodzie jest po prostu tylko niebieska plama. Na co słyszę, że „rzeczywiście, mogliby te parę kresek domalować”. Robi mi się gorąco, bo uświadamiam sobie, że człowiek nie ma o nawigacji zielonego pojęcia. Poza tym, aby mapy Google działały, potrzebny jest internet (chociaż ostatnio można już zapamiętać mapę i korzystać z niej offline). Na pytanie, czy kiedykolwiek pływał po morzu, słyszę, że „oczywiście, tak, po Bałtyku i Morzu Północnym, tyle że... dość dawno”. Gdy pokazuję mu mapę morską w programie nawigacyjnym i to, co w tym samym miejscu pokazują mapy Google, pan jest trochę zdziwiony.
Cały artykuł przeczytasz w Jachtingu 12-1/2015/ Dostęp online do całego numeru tutaj w cenie 9.90 PLN