Jednak każdy podróżnik (a już na pewno żeglarz) wie, że życie lubi płatać figle i rzadko kiedy rzeczywistość pokrywa się z planem. Chociaż to, że finalnie dopłynąłem do Ameryki Północnej, nie przeszkadzało mi specjalnie, bo moim głównym celem była podróż po Ameryce Łacińskiej. Od Meksyku aż po Ziemię Ognistą w Argentynie. Decyzja o poruszaniu się autostopem na miejscu była oczywista. Natomiast o idei jachtostopu dowiedziałam się zupełnym przypadkiem. Jachtostop to forma wymiany, w której ktoś oferuje swój czas, pracę, konkretne umiejętności i towarzystwo w zamian za miejsce na wymarzonej łodzi podczas rejsu. Nie miałem bladego pojęcia o żeglowaniu. Chyba nawet nigdy w życiu nie siedziałem na prawdziwym jachcie. Ale dlaczego by nie spróbować?! To z pewnością musi być świetna przygoda, a chyba o to w tej podróży chodzi.
W drogę!
Dlaczego jako pierwszy krok wybrałem Gibraltar? Miejsce to jest jak jachtostopowa Ziemia Obiecana. Europejska brama żeglarska łącząca Morze Śródziemne i Atlantyk, oraz Stary Kontynent z Afryką. Tam właśnie większość jachtów rozpoczyna swój rejs przez ocean, ruszając na Maderę, wyspy Kanaryjskie albo Karaiby. Tym sposobem Gibraltar jest określany jednym z najpopularniejszych żeglarskich centrów na świecie. Zacząłem od szukania informacji o sezonach na pływanie. Największy ruch na Gibraltarze jest wiosną oraz jesienią. W pierwszym przypadku żeglarze ruszają na wschód, w głąb Morza Śródziemnego, natomiast jesień to najlepszy czas na podbój Atlantyku. Dlatego też dnia 8 października 2018 roku złożyłem plecak i wyszedłem z domu.
Dojeżdżając do Gibraltaru już z daleka zobaczyłem wielką skałę będącą ikoną tego miejsca.
– No to się zaczęło! Ok, szukam teraz jachtu. Tylko jak? I gdzie? – pomyślałem zupełnie zagubiony i bezradny. – Może przejdę się wzdłuż wybrzeża, to prędzej czy później...
– Hey man! Wait! – krzyknął nieznajomy, przerywając mi myśli, po czym podbiegł w moim kierunku. – Where are you from? – zapytał następnie. Ja już po wielkim plecaku i młodym wieku wywnioskowałem, że to kolejny jachtostopowicz.
– I'm from Poland. What about you? – odpowiedziałem.
– Jacek jestem – przedstawił się w naszym ojczystym języku i wyciągnął w moją stronę dłoń. – Zakładam, że też szukasz jachtu, tak? Może pokręcimy się tu razem? Zawsze to raźniej we dwóch.
–Pewnie, czemu nie? Wiesz już co nieco o żeglarstwie? – zapytałem z nadzieją, że właśnie znalazłem kogoś, kto mnie wprowadzi do wymarzonego środowiska.
– Nie bardzo. Trochę poczytałem w internecie, ale raczej jestem kompletnie zielony.
Po krótkim marszu udało nam się wstępnie zorientować. Po brytyjskiej stronie w dużym żeglarskim kompleksie zwanym Ocean Village znajdowały się dwie mariny: Marina Bay – położona zaraz przy hiszpańskiej granicy – oraz Queensway w samym centrum. Razem z Jackiem postanowiliśmy zacząć od tej pierwszej. Była zupełnie otwarta, więc mogliśmy wejść bez przeszkód i rozejrzeć się po okolicy. Miejsce to naprawdę tętniło życiem. Pełno łodzi, żeglarzy, turystów, restauracji specjalizujących się w rybach i serwisów jachtowych. Nie tracąc jednak czasu, poszliśmy przyjrzeć się łodziom. Bandery brytyjskie, hiszpańskie, niemieckie, francuskie i... polska?! Nie mogliśmy uwierzyć, ale faktycznie stała łódź z banderą naszego kraju.
– Dzień dobry. Miło widzieć tutaj rodaków – przywitaliśmy mężczyznę w średnim wieku popalającego papierosa w kokpicie.
– Cześć chłopaki. Co tu robicie?
Okazało się, że nasz nowy kolega zajmował się czarterowaniem jachtów. Załogi oczywiście nie potrzebował, zwłaszcza że pływał tylko po Morzu Śródziemnym. Ale i tak zasypaliśmy go masą pytań o żeglarstwie, a jego rady okazały się niezwykle pomocne.
– Ale ja Wam strasznie zazdroszczę tego szukania łodzi – stwierdził, patrząc rozmarzony na horyzont.
– Zazdrościsz?! – odpowiedzieliśmy bliscy oburzenia. – Przecież Ty masz już jacht, mile i lata doświadczenia. Czego możesz nam zazdrościć?
– Kiedyś tak jak Wy pływałem na stopa. Wtedy wszystko było takie ekscytujące, nowe. Człowiek chłonął wiedzę jak już nigdy później. Teraz to się stało takie zwyczajne. Codzienność i rutyna...
Mimo że było w tym dużo sensu, to wciąż bardzo chętnie zamieniłbym się z nim miejscami. Ja już po prostu chciałbym znaleźć jacht i ze spokojną głową oczekiwać wypłynięcia oraz odkrywania tajników żeglowania.
Podążając za bezcennymi radami, skupiliśmy swoje główne poszukiwania na La Linea po hiszpańskiej stronie. Ta marina skupiała najwięcej żeglarzy płynących przez Atlantyk. Dodatkowo wypatrywaliśmy na masztach małych flag z napisem ARC, czyli Atlantic Rally for Cruisers. Są to duże regaty organizowane na poszczególnych oceanach, łączące się w grupowy rejs dookoła świata. W części atlantyckiej uczestników jest zaskakująco dużo. Zatem gdy tylko widzieliśmy znak ARC na maszcie, od razu ruszaliśmy porozmawiać. Energicznie, ale nie nachalnie przedstawialiśmy siebie, nasze umiejętności i doświadczenia potencjalnie pomocne w żeglarstwie oraz oferowaliśmy swoją pomoc. Jachtostopowiczy było na Gibraltarze wielu. Narodowości głównie francuskie, niemieckie i przede wszystkim polskie. Ale znaleźli się też Hiszpanie, Austriacy czy Brazylijczycy. Mało kto z nas miał już jakieś doświadczenie, a niestety większość kapitanów właśnie tego wymagała.
Jedna z cenniejszych rad, jakie otrzymaliśmy, brzmiała:
Cały artykuł dostępny w Jachtingu 3-4/2020. Kup wersję online po kliknięciu w link.
fot. arch. Albert Vieten