Szczęśliwie z chwilą zezwolenia na podróżowanie po kraju, możliwym okazało się również wychodzenie i wchodzenie do polskich portów. A co z portami pozostałych nadbałtyckich krajów? Od 15 czerwca nastąpiło pewne rozluźnienie pandemicznych ograniczeń i stało się możliwym odwiedzanie m.in. krajów tzw. „Pribałtyki” oraz portów niemieckich. Co istotne – bez konieczności odbywania dwutygodniowej kwarantanny po powrocie do Polski.
Jeszcze zimą planowałem trzytygodniowy rejs do Norwegii. Jeden z kolegów zakupił już jesienią bilet ze Stavanger do Gdańska, jako że miał uczestniczyć jedynie w pierwszym etapie rejsu i ze Stavanger miał wracać do kraju samolotem. Gdy pandemia koronawirusa rozpanoszyła się na dobre, trzeba było zweryfikować te ambitne plany. Uznałem, że gdy będzie już można żeglować, w zależności skąd powieje, pójdę do łotewskiej Windawy albo na niemiecką Rugię. W miarę zbliżania się terminu rozpoczęcia zaledwie siedmiodniowego rejsu, prognoza przemawiała za pójściem na zachód. W momencie rozpoczynania rejsu – co w istocie nastąpiło 28 czerwca – miało prawie nie wiać, a potem miało już wiać solidnie i to z kierunków zachodnich. Powrót z Łotwy byłby więc problematyczny. Pójście na Rugię stało się więc wyborem oczywistym.
W Kołobrzegu, dokąd mój syn Alek przestawił naszego VIC-a (Carter 30) z Łeby dosłownie dwa dni wcześniej, zameldowaliśmy się z moim przyjacielem Andrzejem, nazwanym podczas rejsu „upiornym dziaduniem”i jego 18-letnim wnukiem Antonim w niedzielę 28 czerwca ok. południa. Wcześniej rzecz jasna spełniając swój obywatelski obowiązek, uczestniczyliśmy w I turze wyborów prezydenckich. Krótko po nas w kołobrzeskiej Marinie Solnej pojawił się drugi z Andrzejów (nazwany „hrabią”) – kolega, który nigdy wcześniej nie żeglował.
Szybkie sztauowanie jedzenia oraz rzeczy osobistych i ok. 1400 obraliśmy kurs na Sassnitz. Chciałem koniecznie zdążyć do celu w poniedziałek, bo od wtorku miało fest dmuchnąć z zachodu (w porywach do 7⁰B). Przy słabych kręcących wiatrach do Sassnitz doczłapaliśmy się w 19 godzin, w poniedziałkowy poranek. Gdyby nie kataryna, bylibyśmy znacznie później. Krótko przed wejściem do portu udało się jeszcze wyciągnąć z wody parę rybek. Na patelnie poszły tego samego dnia, już w porcie.
Cały artykuł dostępny w Jachtingu 3-4/2020. Kup wersję online po kliknięciu w link.