Na bezpłatne ratowanie zdrowia i życia przez ratowników MOPR można liczyć zawsze, niezależnie od pogody, pory dnia lub nocy. To ich bezwzględny priorytet. W zeszłym roku ratownicy udzielili pomocy 579 poszkodowanym, a karetki wodne 321. Do szpitali trafiło łącznie 109 osób.
W przeciwieństwie do morza, nad którym ratownicy od lat apelują o to samo, czyli o wchodzenie do wody na trzeźwo, kąpiele tylko na kąpieliskach strzeżonych i przy odpowiednio niskiej fali, na Mazurach nie można wskazać jednej głównej przyczyny wypadków. Najwidoczniej żeglarze są po prostu rozsądniejsi. – Trudno wskazać typową lub najczęstszą przyczynę naszych interwencji, choć w wielu wypadkach można z pewnością mówić o nieuwadze, nieostrożności, braku umiejętności lub doświadczenia. Gdy ktoś zostanie np. uderzony bomem w głowę, mówi o nagłym podmuchu wiatru, ale dlaczego stał w tym miejscu i nie przewidział zagrożenia, to już zupełnie inna kwestia – mówi Jarosław Sroka.
Oprócz akcji związanych z ratowaniem życia MOPR wzywane jest także do pomocy przy wywrotkach (40 razy w 2014 r.) i innych akcji technicznych (117 razy). – Najczęściej chodzi tu o usługi takie jak przestawienie jednostki, przeholowanie ze środka jeziora do mariny łodzi z awarią silnika, regularnie ściągamy też jachty z trzcinowisk, mielizn i wypłyceń – wylicza Jarosław Sroka. – Miejsca te są najczęściej odpowiednio oznaczone, ale nie każdy i nie przy każdej pogodzie zdoła je ominąć. Zauważyliśmy jednak, że znacznie zwiększyła się świadomość żeglarzy i do rzadkości należą już sytuacje, gdy ktoś utknął na mieliźnie, ponieważ chciał z bliska sprawdzić, co to za oznaczenie i po co jest ustawione w takim, a nie innym miejscu. Jeszcze kilka lat temu zdarzało się to dość często – dodaje. Chodzi tu o oznaczenia miejsc niebezpiecznych znakami systemu kardynalnego, zgodnymi z systemem IALA.
Cały artykuł przeczytasz w Jachtingu 6/2015. Wersja online dostępna tutaj w cenie 9.90 PLN