Jacht czarterowy, jaki wszyscy znają, narzuca pewien tryb życia. Wstać, wyjść z kabiny, coś zjeść, na pokład, z pokładu. Pod pokładem ewentualnie posiedzieć w mesie. Otóż to – w mesie człowiek czuje się jak w studni. Okna powyżej głowy, widać ewentualnie maszty sąsiednich jednostek. Przestrzeń „skondensowana”, trochę poczucia klaustrofobii. Jeżeli jednak masz jacht z centralnym kokpitem i salonem, odczucia (czy może modne ostatnio określenie „user experience”) stają się inne.
Zalety pilothouse'a
Po pierwsze jacht jest w naturalny sposób podzielony na strefy: przed salonem i za salonem, stąd same wydzielają się strefy prywatności. Po drugie salon jest podniesiony. Głowę masz ponad poziomem pokładu. To bardzo zmienia postać rzeczy. Widzisz, co się dzieje wokół. Nie siedzisz w studni i możesz co najwyżej wyjrzeć z zejściówki, by sprawdzić, co tam w porcie, lecz znajdujesz się w środku wydarzeń. Za oknami przestrzeń – oddzielona od Ciebie, ale w niej uczestniczysz. Możesz pomachać do sąsiada z jachtu obok, możesz, jedząc obiad obserwować, co się dzieje dookoła, możesz oglądać zachód słońca. Do kokpitu wychodzisz jako do przedłużenia salonu, a nie wdrapujesz się po schodach. Rzeczy niby banalne, ale jak je poskładasz w całość, to wrażenia są naprawdę inne.
Ponadto w czasie żeglugi mniej się męczysz. To ważne, gdy żegluje się rodzinnie czy z parą przyjaciół, a nie w 10-osobowym „kołchozie” podzielonym na wachty. Jacht może sobie płynąć na autopilocie, a Ty możemy wejść do środka na kawę, nie tracąc widoku, nie przestając obserwować i kontrolować otoczenia. Nie musisz marznąć czy moknąć. W typowym pilothouse masz też pełne sterowanie (co najmniej w czasie żeglugi pod silnikiem) z wnętrza.
Wreszcie wszystkie hałaśliwe, uciążliwe, grzejące instalacje są pod podłogą salonu, a nie obok kabiny rufowej. Kto przespał ileś nocy przy silniku, wie, jaka to różnica. Co więcej, masz pod tą podłogą sporo miejsca na dodatkowe zbiorniki, urządzenia takie jak agregat czy odsalarka, a wszelkie ciężary umieszczone są optymalnie, w środku ciężkości.
Delphia 46 DS (deck salon) wykorzystuje te możliwości prawie optymalnie. 46 DS to zmodernizowana wersja 46 CC, gdzie wzięto pod uwagę parę lat doświadczeń z żeglowania. Pierwszą 46 CC spotkałem niedługo po wprowadzeniu bardzo udanej 47-ki, zresztą w Estonii. Prowadził osobiście Wojciech Kot. Kilka lat eksploatacji prototypu pozwoliło przygotować nowe, funkcjonalniejsze wnętrze i parę dobrych rozwiązań.
Więcej na ten temat można przeczytać w Jachtingu 8-9/2016. Dostęp on-line do pełnej wersji numeru tutaj w cenie 9.90 PLN.
Fot. arch. Delphia