Majówka zaczyna się już w piątek. Po pracy zbiórka pod warszawską siedzibą organizatora i ładujemy się do samochodów. My jedziemy mikrobusem. O 1800 ruszamy w drogę do Chorwacji. O 0230 dojeżdżamy na nocleg do Mikulova – czeskiego miasteczka przy granicy austriackiej. Na sen mamy tylko 3 godziny, bo rano w sobotę ruszamy dalej. Na autostradzie w Austrii przeważają samochody z polskimi rejestracjami (początek majówki). Po minięciu Wiednia i Grazu wjeżdżamy do Słowenii. Stoimy w małym korku przed granicą z Chorwacją (Chorwacja nie jest w strefie Schengen), ale kontrola dokumentów jest raczej symboliczna. Jadąc przez Chorwację, przejeżdżamy przez liczne tunele. Najdłuższy ma ponad 6 km! Wreszcie zbliżamy się do wybrzeża i o 1700 wyładowujemy się w Sibeniku, w marinie. Nasz jacht to Elan 494 o nazwie „Romana III”, klasa A (oceaniczna), rejestrowany na 12 osób. Ale nasza załoga liczy 10 osób. Jacht ma prawie 15 m długości, ale w marinie stoją też większe jednostki oraz katamarany. Robimy odbiór jachtu, regulujemy kwestie finansowe i wyposażeni w kasę jachtową idziemy do pobliskiego supermarketu zrobić zakupy rejsowe. W sumie wychodzimy z 4 sklepowymi koszami zapakowanymi aż po sam czubek. Po powrocie ładujemy zakupy i wyczerpani podróżą kładziemy się spać.
Pierwsze kroki na gorącym pokładzie
Nazajutrz wstajemy o 0700. Jest piękna pogoda – słońce, bezchmurne niebo, bardzo ciepło. Na razie to dla nas nowość po przyjeździe z zimnej północy, ale niebawem się przyzwyczaimy. Śniadanie jemy więc na świeżym powietrzu, w obszernym kokpicie pod bimini (daszkiem chroniącym przed słońcem). Po śniadaniu wychodzimy z portu i podchodzimy do stacji benzynowej, by zatankować pod korek zbiorniki paliwa. A potem wychodzimy na Adriatyk. Po drodze, idąc kanałem, zachwycamy się pierwszymi widokami skał wchodzących pionowo do wody oraz twierdzą św. Mikołaja, która w dawnych czasach broniła wejścia do Sibenika. Po wyjściu na szerszą wodę ćwiczymy stawianie żagli i robimy kilka zwrotów oraz manewry na silniku, by poznać właściwości jachtu oraz utrwalić sobie, do czego służy każda lina. Po zakończeniu prób ruszamy już na żaglach w dalsza drogę. Po analizie prognozy pogody decydujemy się iść na wyspę Vis. Na podejściu do miasta Komiża na wyspie Vis, już podczas zachodu słońca spotykamy stadko delfinów baraszkujących w wodzie. Jeden nawet wyskakuje z wody i wywija salto w powietrzu. Niezapomniany widok. Szkoda, że jest już na tyle ciemno, że zdjęcia nie wychodzą. Już po zmroku podchodzimy do Komiży i po ciemku stajemy na boi pośród innych jachtów.
W kadrze zieleń gór i błękit wody
Rano budzimy się na bojkowisku w Komiży. Dopiero teraz naszym oczom ukazuje się piękny widok – z jednej strony wysoka, pionowa skała schodząca bezpośrednio do morza, a z drugiej malownicze miasteczko ulokowane na stoku schodzącym do naszej zatoczki. Trzeba zrobić zakupy uzupełniające, więc na pontonie desantujemy się na kamienistą plażę. Wąskimi uliczkami dochodzimy do centrum (portu) i w piekarni oraz w sklepie robimy zakupy. Po powrocie na jacht ruszamy w dalszą drogę. Idziemy w kierunku wyspy Bisewo z zamiarem odwiedzenia błękitnej groty. Słońce chowa się na dłużej za chmury, więc rezygnujemy z wizyty w grocie. Bez słońca nie ma to sensu, gdyż główną atrakcją jest gra świateł – podświetlanie wody w grocie przez słoneczne promienie. Postanawiamy zatem iść na wyspę Lastovo (Prezba). Wychodzimy spomiędzy wysp na pełny Adriatyk. Po pewnym czasie odczytujemy na mapie, że do wybrzeża włoskiego mamy 50 mil, a do Lastovo 35 mil. Rodzi się w głowach załogi przewrotny pomysł, by zjeść pizzę we Włoszech, ale idea upada, bo ubezpieczenie jachtu nie obejmuje żeglugi po takim akwenie. Szkoda. Ale piękna pogoda wynagradza nam wszystko. Jest słonecznie, wiatr 6–7°B, ale mała fala. Więc żegluga jak w bajce (albo rodem z filmów reklamowych). Bujanie nie jest duże, ale niektóre osoby – jeszcze nieobyte z morzem – bujanie trochę męczy. Ale nie ma dramatu. Pod wieczór wszyscy są już w formie i na podejściu do Lastovo wszystkim dopisuje apetyt i jemy obiadokolację. O zachodzie słońca wchodzimy do małej zatoczki i cumujemy obok innego jachtu, u samego wejścia do opuszczonego bunkra dla okrętów. Bunkier wygląda tajemniczo, gdyż widzimy tylko czarną otchłań, z której wydobywają się spotęgowane echem odgłosy kapiącej wody.
Zdięcia: Sławomir Michałowski
Cały artykuł dostępny w Jachtingu 5-6/2018. Kup wersję online po kliknięciu w link.