OnkoRejs wymyśliła Magda Lesiewicz, po rozmowie z Lucjanem Brudzyńskim z Centrum Wychowania Morskiego ZHP, który opowiadał o żeglowaniu z osobami niewidomymi, czyli o projekcie „Zobaczyć Morze”. A czy osoby chore onkologicznie chciałyby żeglować? Chciałyby wyruszyć w morze na jachcie? Nie jako pasażerowie, ale jako normalna, regularna załoga – z wachtami, staniem za sterem, stawianiem żagli, gotowaniem na pokładzie? Magda opisała ten projekt na swoim blogu i wysłała w świat. Odzew był szybki. Okazało się, że kobiety z rakiem też chcą żeglować. Trochę to dziwne, bo zgłosiły się same kobiety, a przecież wydaje się, że żeglarstwo to taki męski sport. A może kobiety chore onkologicznie są bardziej odważne? Silniejsze? Nie boją się wyzwań? W każdym razie pierwsza załoga OnkoRejsu składała się z samych kobiet. Zgłosiło się ich dwanaście. Z całej Polski. Każda inna. Poznały się w sieci. Na „Fejsie”. Księgowa, lekarz, grafik, pracownik naukowy, nauczycielka, artystka, urzędniczki na różnych stanowiskach, szefowa kierująca dużym zespołem ludzi, asystentka prezesa, właścicielka przedszkola, właścicielka fundacji. Matki, żony, kochanki i jedna babcia. Wszystkie z różnym doświadczeniem życiowym, ale każda z twardym postanowieniem, że to życie, które im zostało, trzeba dobrze wykorzystać. Wśród nich byłam też i ja. To żeglowanie od bardzo dawna chodziło mi po głowie, ale nigdy wcześniej nie było okazji, żeby spróbować. Zawsze było coś ważniejszego do zrobienia, a może to była tylko wymówka? Tym razem obiecałam sobie, że popłynę, tym bardziej że kilka dziewczyn znałam wcześniej, choć to były bardzo krótkie znajomości. Tak naprawdę to wszystkie znałyśmy się wirtualnie. Rozmawiałyśmy w sieci i to właśnie tam dograłyśmy wszystkie szczegóły i zaplanowałyśmy nasz rejs – OnkoRejs.
Rak nas nie ogranicza
Od samego początku współpracowałyśmy ze sobą – przy zamawianiu i podziale ubrań na rejs, rozmowach z mediami, przy udzielaniu wywiadów, tworzeniu logo, ustalaniu menu, szukaniu sponsorów. To nie było tak, że wykupiłyśmy sobie „wycieczkę” do Szwecji – jak nie raz usłyszałam od różnych osób. My nie wykupiłyśmy sobie żadnej wycieczki, my ją wspólnie zorganizowałyśmy, a Centrum Wychowania Morskiego ZHP w Gdyni udostępniło nam tylko jacht. To „Zjawa IV”, jacht „z duszą” i z długą historią. Pierwszą „Zjawę” zbudował Władysław Wagner i na niej wyruszył z Gdyni w 1932 r. z zamiarem zrealizowania swoich marzeń, czyli opłynięcia świata. Tak samo jak Wagner walczył z przeciwnościami losu w swojej podróży, z usterkami jednostki, z brakiem finansów na kontynuowanie rejsu, tak i my walczyłyśmy z naszą chorobą. Symbolika historii „Zjawy” pięknie koresponduje z symboliką walki o życie, zdrowie i marzenia osób dotkniętych chorobą nowotworową. Ten nasz rejs na „Zjawie IV” miał być właśnie takim symbolem w walce z chorobą. Symboliczne miało być również pokonanie Bałtyku, morza wcale niełatwego do żeglowania. Celem naszej podróży była Gotlandia, a konkretnie piękne hanzeatyckie miasteczko Visby i spotkanie z kobietami z doświadczeniem choroby nowotworowej z organizacji Cancer Gotland. Bałtyk, „Zjawa”, Visby, organizacja onkologiczna na Gotlandii, to wszystko brzmiało dla nas nieprawdopodobnie, ale właśnie dlatego w przygotowanie OnkoRejsu włożyłyśmy cały swój zapał i całe swoje serce.
Planując rejs, dogrywając wszystkie szczegóły, każda z nas dała z siebie tyle, ile mogła, jedna więcej, inna trochę mniej, ale wspólnymi siłami zaszłyśmy bardzo daleko. Stworzyłyśmy przesłanie, które powtarzamy jak mantrę: że rak nas nie ogranicza, że to choroba, którą się leczy, że z tym rakiem można dużo zrobić, że można z nim żyć, i to aktywnie, mieć marzenia i je spełniać. Chciałyśmy pokazać innym chorym, chorym onkologicznie, że po raku jest życie i że może ono być pełne pasji oraz wyzwań. Właśnie takie jak nasze, OnkoLasek – jak siebie nazwałyśmy.
Cały artykuł uczestniczki OnkoRejsu - Agnieszki Gościniewicz przeczytasz w listopadowym Jachtingu 11/2015. Dostęp online do numeru tutaj - 9.90 PLN.