Każdy żeglarz morski potrzebuje do życia witaminy „S”. Znaczy Słońca i S… hmmm… Słonego morza.
Raj na ziemi – Karaiby
Karaiby to miejsce stworzone na jesienno-zimowe eskapady na żagle. Szczyt sezonu przypada na okres od połowy listopada do końca lutego. Okres Świąt i Nowego Roku to tzw. „high season”. Zwiększone zapotrzebowanie na wspomnianą witaminę i w tym roku zaprowadziło mnie na Karaibskie Morze. Z Polski można się tam dostać stosunkowo łatwo, lecąc z Paryża na Martynikę (oficjalnie zamorski departament Francji).
Ceny biletów lotniczych transatlantyckich praktycznie są na zbliżonym poziomie przez cały rok i wynoszą ok. 2500–3500 zł w obie strony.
Wylądowaliśmy z załogą na Martynice w piątek po 2300 i zaraz po wyjściu z samolotu poczuliśmy to egzotyczne, oblepiające ciepło. Do mariny w Le Marin można dostać się albo taksówką (70 euro) albo wynajętym samochodem (doba ok. 70–90 euro). Jeśli płyniemy zorganizowaną grupą, to doradzam wynajęcie większego samochodu. Jest to zdecydowanie bardziej opłacalne niż taksówka.
Po przenocowaniu w wynajętych pokojach, rano udaliśmy się bezpośrednio do mariny. Tam – po upewnieniu się, że katamaran będzie gotowy o godz. 1400 – złapaliśmy kostiumy i pojechaliśmy na najbliższą plażę wypić pierwszego „drynka z palemkooom”. Na Martynice są dwie warte odwiedzenia plaże. Obie położone bardzo blisko mariny. Do pierwszej, w miejscowości St. Anne, można trafić w jakieś 15 minut. Jest to mniejsza plaża, ale niezwykle urokliwa. Druga, położona jakieś 5 minut dalej – „Grande Anse des Salines”, bardzo długa i piękna, znajduje się na południowym krańcu wyspy. W zatoce jest zakaz kotwiczenia jachtów, co nie zmienia faktu, że ludzi jest mnóstwo, bo to najpopularniejsza plaża na całej wyspie.
Cały artykuł dostępny w Jachtingu 1-2/2018. Kup wersję online w cenie 7.00 PLN, po kliknięciu w link.