O wypadku wiem tylko tyle, ile Zbieraj przekazał. Z tego, co przekazał, można by już coś powiedzieć. Np. cumowanie w złych warunkach blisko brzegu, odstawienie w takich warunkach silnika, niezrzucenie łańcucha i nieodejście na żaglach. Szczegóły pewnie będzie badać komisja od wypadków morskich, a może i izba morska - i może czegoś dowiemy się za jakieś 2-3 lata. Zatem nie chciałbym na razie rozwijać tematu.
Rozwinąć można inny temat: ekstremalne wyprawy żeglarskie robią się coraz popularniejsze. Na trasy dawniej zastrzeżone dla najlepszych żeglarzy pływają teraz czysto komercyjne rejsy (co nie znaczy, że gorsze, ale taki rejs rządzi się innymi prawami i co do wyboru załogi, i co do presji na realizację programu turystycznego). W razie wypadku okazuje się, że nieprzyjazne jest nie tylko morze i brzeg, ale również ludzie na brzegu, w tym administracja morska i politycy. To, co w Grecji czy w Chorwacji jest nieprzyjemnością i utratą kaucji, w odludnej okolicy okazuje się ogromnym problemem polityczno-logistycznym. Bo można by skorzystać z pomocy jednostki floty wojennej, ale ta nie przekroczy granicy, by ratować żeglarzy. Bo zgodę na podanie holu muszą wydać trzy ministerstwa i interweniować musi ambasada. Bo w końcu z końca świata nie da się ewakuować załogi Ryanairem.
Gdy czytam, jak dwóch regatowych żeglarzy zbiera po ludziach milion złotych na żagle na regaty wokół świata, czasem zastanawiam się, ile przeznaczają na wypadek utraty masztu? Wejścia na mieliznę? (to, że to mimo, iż absurdalne, jest możliwe, pokazują VOR). Co się stanie, kiedy w przejściu tym czy innym ktoś dostanie zapalenia wyrostka? Albo kiedy kotwica puści znienacka przy brzegu. Tysiące mil od najbliższych tanich linii lotniczych.
Ruda Krautscheider wylądował na brzegu Antarktydy Polarką. Jak opowiadał, zwątpił i zaczął szykować przetrwanie w opuszczonej poniemieckiej bazie. Na czas niewiadomy. Szczęśliwa kombinacja pływów i wiatrów pozwoliła uwolnić Polarkę i zamknąć kółko.
Czego i Polonusowi i jego załodze życzę.
Statystycznie rzecz ujmując co jakiś czas musi się między pechem przytrafić i coś szczęśliwego.