W jednym z ostatnich postów zdążyłem się Wam pochwalić, że lada moment dostaniemy pozwolenie na płynięcie do Nowej Zelandii. Cóż, mam nauczkę, żeby nie cieszyć się zbyt wcześnie, bo oczywiście finalnie tego pozwolenia nie dostaliśmy!
Sytuacja z wirusem w wielu krajach na świecie się pogorszyła, więc Nowa Zelandia postanowiła nasz wniosek oczywiście odrzucić.
Co dalej?
Mój kapitan poleciał z powrotem do Polski, a ja zostałem na jachcie z dylematem: też wracać czy czekać aż sytuacja się poprawi i granice znowu zostaną otwarte?
Lada moment na południowym Pacyfiku zaczyna się sezon cyklonów, który trwa mniej więcej do kwietnia. Także bez względu na sytuację z COVIDem i tak nie będzie można wypłynąć z Polinezji do wiosny, a ja siedzę z łódką zaryglowany w marinie - względnie bezpiecznym miejscu
Zatem decyzja którą podjąłem jest następująca: daję sobie szansę do kolejnego sezonu żeglarskiego! Zostanę na łodzi, pomieszkam sobie tutaj (na wyspie Tahiti) do kwietnia i wtedy na podstawie tego, jak będzie wyglądała sytuacja na świecie podejmę kolejną decyzję.
- Wracać do Polski?
- czy kontynuować?
Na początku, gdy usłyszałem, że będziemy tu "uwięzieni" byłem bardzo rozczarowany. Z czasem jednak doszło do mnie, że to jest przecież świetna wiadomość! Od dwóch lat jestem w podróży niemal bez zatrzymania. Poznaję super ludzi i miejsca, za chwilę ich żegnam i idę dalej przed siebie. Oczywiście robiłem tak z własnej, nieprzymuszonej woli i bardzo mi się to podoba. Jednakże po pewnym czasie zaczyna brakować trochę takiej zwykłej rutyny. Obudzić się w miejscu, które mogę nazwać domem, po czym powiedzieć "dzień dobry" sąsiadom. I to codziennie tym samym! Fantastycznie, nieprawdaż?
Zatem wygląda na to, że Polinezja Francuska stanie się dla mnie miejscem naładowania baterii. Moim nowym domem. Przynajmniej na jakiś czas... A czy po tym "ładowaniu" nastąpi kontynuacja podróży czy też powrót do Polski, to się jeszcze okaże. Ale jedno wiem na pewno: BĘDZIE DOBRZE!