Jedno z najbardziej ekscytujących uczuć przeżywam zawsze, kiedy wychodzę z domu w nieznane na dłuższy czas. Trochę radości, trochę strachu, ogólnie jedna wielka ekscytacja Ostatni raz, gdy tego doświadczyłem, wychodziłem z domu z zamierzeniem 1 roku podróżowania po Ameryce Łacińskiej. Plan był ewidentnie niedoszacowany, bo właśnie świętuję swoje URODZINY W PODRÓŻY!
(szczerze mówiąc trochę zaspałem, bo to było na początku października, ale nieważne... )
Wszystko układało się perfekcyjnie. Odwiedzałem po kolei kolejne kraje, żeby:
Patrzeć bezradnie, jak małpy okradły mi kolegę na Gibraltarze.
Złapać pierwszego w życiu jachtostopa na Wyspy Kanaryjskie.
Dopłynąć na Karaiby i nauczyć się tam otwierać kokosy.
Pracować w Kanale Panamskim przy przeprawie łodzi.
Przemierzać tropikalne lasy Kostaryki.
Stać się asystentem właściciela fabryk cygar w Nikaragui.
Błądzić po zapomnianych przez świat górach w Hondurasie.
Stać się lokalną rozrywką w miasteczkach Salwadoru ze względu na swój „dziwny” kolor skóry.
Tańczyć na weselu w Gwatemali, a zaraz potem stać u podnóża tryskającego lawą wulkanu.
Pływać z żółwiami w meksykańskich cenotach.
Odwodnić się podczas nocy spędzonej na kolumbijskiej pustyni.
Dopłynąć rzeką z Ekwadoru w serce Amazońskiej dżungli z Indianami.
Zobaczyć Machu Picchu w Peru.
Wspinając się po lodowcach zdobyć 6-tysiecznik w Boliwii.
Pić tereré z najuprzejmiejszymi ludźmi świata - Paragwajczykami.
Przecierać oczy ze zdumienia na wodospadach Iguazú w Brazylii.
Przemierzając Patagonię w Argentynie dotrzeć do najniżej położonego na południe miasta świata.
Przypadkiem znaleźć się w centrum walki protestujących Chilijczyków z policją.
Ameryka Łacińska przejechana, czyli czas wracać, nie? No nie. Bo pech chciał, że akurat spotkałem się ze znajomym kapitanem, który szukał załogi na płynięcie przez Pacyfik. "W sumie podróż dookoła świata brzmi nieźle... Płynę!"
I tak ruszyłem przez ocean na polinezyjskie wyspy, o których istnieniu wcześniej nawet nie miałem pojęcia.
- Na Markizach, podczas górskich wędrówek, zajadałem się najpyszniejszym pomelo na świecie.
- Na Tuamotu, przy bezludnych wyspach, odkrywałem podwodny świat rafy koralowej i jej sworzeń.
- Aż w końcu zamieszkałem na Tahiti
Oprócz masy kilometrów i odwiedzonych państw, mam za sobą niezliczone ilości przygód, wyzwań i trudności, które z biegiem czasu mogę wspominać z dumą i uśmiechem. Kiedy odwiedzam kolejny wodospad, kolejny kanion, kolejną pustynię, euforia nie jest już taka sama, jak ta towarzysząca na początku. Nie chcę przez to oczywiście powiedzieć, że to się przestaje podobać, to wciąż jest niesamowite! Ale w takim momencie doskonale widać, co pozostaje w pamięci najmocniej i co nie znudzi się nigdy. Co takiego?
Poznawanie niesamowitych i wyjątkowych ludzi na swojej drodze! Słuchanie ich historii, odkrywanie zwyczajów i kultury. Wspaniale jest tak po prostu spędzać z nimi czas nad zwykłą rzeczką i zdać sobie sprawę, że ten prosty krajobraz, który mamy przed sobą jest znacznie piękniejszy niż niejeden odwiedzony wcześniej Park Narodowy.
Niesamowicie cieszą też takie proste gesty obcych ludzi, kiedy na przykład starsza Pani podaje Wam mango, widząc jak stoicie przy drodze i łapiecie stopa. Albo idziecie dróżką po latynoskiej wsi, a ktoś Was nieoczekiwanie zaprasza do domu - tak po prostu, żeby porozmawiać. Te zwykłe, proste i nieplanowane spotkania oraz sytuacje, często stają się najbardziej wyjątkowe.
Po tych dwóch latach bez zawahania mogę stwierdzić - nie żałuję swojej decyzji o ruszeniu w podróż. A ile jeszcze będzie trwała? Kiedy koniec? Nie wiem. Ale jeszcze nie teraz