Jak wrażenia po pierwszym etapie Mini Transat?
Przed startem martwiłem się trochę o to jak będzie ponieważ wcześniej nie żeglowałem aż tak głęboko po oceanie. Mój najdłuższy samotny rejs to raptem 8 dni i 1200 mil po trudnych akwenach, a teraz zapowiadało się dużo większe wyzwanie. Okazało się , że nie wszystko jest dla mnie znajome. Nowa fala i zmienne kierunki wiatrów, częstsza zmiana żagli i ich refowanie, inne zachowanie statku, to wszystko za przylądkiem Finister dało się odczuć. Właśnie takie miłe niespodzianki spotkały mnie w czasie pierwszej połowy, ale żegluga była świetna! Sumarycznie przepłynąłem 1880 mil w niespełna 11 dób. Choć byłem pewien, ze płynę około 7 dni.
Straciłeś rachubę czasu?
Czas po prostu bardzo szybko mijał. Dni są krótkie, około 10 godzin słońca i 14 godzin ciemności. Start był opóźniony o ponad dwa tygodnie z powodu szalejącego cyklonu na naszej trasie. Pierwsze dwa dni cieszyłem się, że to już, że w końcu płynę. Zrzuciłem z siebie dużą część presji i odpowiedzialności za sprawy lądowe, pozbyłem się telefonu i komputera, w końcu byłem sam z jachtem i oceanem i mogłem odpocząć psychicznie.
Jak sobie radził poradził Twój organizm z obciążeniami wynikającymi z samotnej żeglugi?
Świetnie sobie poradził ze zmęczeniem, starałem się dbać o siebie i sam byłem zaskoczony tym, jak organizm dobrze znosi żeglugę. Nie czułem zbytniego zmęczenia, starałem się dbać o siebie jak najlepiej. Jadłem dużo i piłem dużo, spałem mniej ponieważ autopilot nie jest tak dobry jak ręka sternika. Nie można mu zaufać przy silnym wietrze z dużymi żaglami, więc starałem się złapać jak najwięcej mil z dużymi żaglami, a kiedy musiałem odpocząć zmieniałem żagiel na mniejszy lub refowałem się.
A jak sobie poradził jacht? Uniknąłeś awarii?
Niestety nie uniknąłem. Miałem kilka awarii podczas pierwszego etapu, a taką najpoważniejszą było pęknięcie mocowania bukszprytu, które powstało przy przylądku Finister. Żagiel i bukszpryt wpadły do wody, co mocno mnie wystraszyło. Bukszpryt w wodzie potrafi narobić niezłego zamieszania, urwać ster lub miecz albo zrobić dziurę w kadłubie. Awaria ta wyeliminowała mój główny atut jakim są żagle do jazdy z wiatrem.
Poradziłeś sobie z awarią, czy dopłynąłeś z nią do mety pierwszego etapu?
Wtedy działałem jak automat, sam byłem zdziwiony jak szybko poskładałem się po awarii. Dopadły mnie myśli, że straciłem możliwość rywalizacji, do której przygotowywałem się bardzo długo i wiele poświęciłem by tą walkę podjąć. Ale tylko na chwilę, otrzepałem się i przystąpiłem do działania. Postawiłem wtedy Code 5, czyli najmniejszy spinaker z dziobu i starałem się żeglować jak najszybciej w silnym wietrze. Gdy warunki uspokoiły się zabrałem się za naprawę, która wcześniej wydawała mi się niemożliwa. Miałem ze sobą szybką żywicę i sporo różnych typów węgla. Wyjąłem potrzebne części z okucia, które zostało na dziobie. Odciąłem popękane elementy węgla z bukszprytu i oczyściłem go. Potem przykleiłem rurkę zawiasu na mikrobąble, wygrzałem to nad kuchenką i przygotowałem odpowiedni węgiel UniDirection do laminowania. Węgiel zalaminowałem tworząc nowy zawias, wyciągnąłem nadmiar żywicy i pozostawiałem do wygrzania na 3 godziny. Potem pozostało tylko zamontowanie prawie 4 metrowej rury na dziobie. Po naprawie dwa dni jechałem pod wiatr i dopiero na dwa dni przed metą miałem możliwość stawiania żagli dodatkowych.
Można powiedzieć, że zdałeś egzamin z zaradności.
Nie tylko ja. Na mecie każdy zameldował się z szeregiem awarii, nie było jachtu, który by czegoś nie urwał, nie porwał żagla, nie rozciął liny. Morten Bogacki przez 5 dni żeglował bez autopilota, a 18-letnia Violetta Dorange przez 8 dni nie miała w ogóle prądu na jachcie. Jacht Pavla Roubala, świetnego czeskiego żeglarza uderzył w coś na wodzie i stracił ster razem z częścią pawęży. Do jachtu dostała się woda, a sam Pavel został zdjęty przez śmigłowiec służb ratunkowych. Dla dwóch skipperów taka jazda okazała się za dużym obciążeniem psychicznym i wycofali się z regat. Nawet tak doskonały nowy statek Pogo Foiler – CerraFrance wyrwał cześć kontrabukszprytu i liny. Jestem bardzo zadowolony, bo awarie, które zdarzyły się na moim jachcie dały mi wiele doświadczenia i jeszcze więcej żeglarskiej satysfakcji z naprawienia ich na wodzie, podczas żeglugi.
A jak psychicznie zniosłeś samotną żeglugę?
Oczywiście nie da się cały czas utrzymywać emocjonalnego wysokiego „C” i miałem jeden dzień bardzo słaby, gdzie kląłem na wszystko i wszystkich, na wiatr, na siebie, na jacht, nawet na ptaki i delfiny. Ale ogólnie, samotność mi nie doskwierała, całkiem nieźle poradziłem sobie z tym stanem i nauczyłem się sposobu na radzenie sobie z cięższymi chwilami.
Na metę pierwszego etapu dopłynąłeś na 16 miejscu. Czy jesteś zadowolony z tego wyniku?
Zrobiłem kilka błędów wybierając drogę z niekorzystnie układającymi się wiatrami. Z tego wyciągnąłem wnioski i zanalizowałem moje nietrafione wybory oglądając tracking i porównując swoja trasę do tras innych zawodników. Żegluga była bardzo fajna i w miarę szybka, to była czysta przyjemność ze ślizgania się po fali, szczególnie w nocy w blasku księżyca oświetlającego każdą falę. Dzięki temu wiesz jak i kiedy wejść na kolejną i kolejną, to była magia! Zakochałem się w oceanie i fali, która włącza turbo na moim jachcie. Gdy wejdziesz na falę, nagle zaczynasz się z niej ześlizgiwać, a jacht ucieka spod nóg. To niesamowite uczucie, zwłaszcza na 6 metrowym statku na oceanie. I ta świadomość tego, jak mały jesteś na tym oceanie, jak bardzo nikły jesteś w porównaniu do sił natury. Sumarycznie, dopłynąłem w jednym kawałku i z ogromną ilością doświadczenia zajmując 16 miejsce w swojej dywizji na 22 startujących. Czy jest to dobry wynik czy zły? Zależy jak na to spojrzeć. Gro komentujących polskich żeglarzy, którzy nigdy nie ścigali się na Mini twierdzi, że to fatalny wynik, bardzo brutalnie i agresywnie usiłując postawić mnie w świetle przegranego ponoszącego porażkę.