Jest 9 lipca 2008 r., bardzo późny wieczór. Już praktycznie zasypiam, gdy budzi mnie telefon. Co za gamoń o tej porze dzwoni?? W słuchawce słyszę przebijający się przez szum wiatru głos bosmana „Zjawy”, Raulina:
– Andrzejku, Twój rejs poszedł w kosmos! Pękła lewa podwięź topwanty grota i maszt się złamał! Dryfujemy. Wezwaliśmy pomoc.
– Raulin, co Ty gadasz?! Jak mógł się złamać maszt? Taki sztorm tam macie? Co z ludźmi? Gdzie jesteście?
– Wszyscy cali! Wiatru prawie nie ma, jakieś 3°B. Pomoc już płynie! Jesteśmy w okolicy Brighton. Zawiadom dyrekcję.
Zamęt myśli
Koniec rozmowy. Myśli kłębią się w głowie. Rany, jak może się złamać tak potężny maszt? Co teraz? Co robić? Co z moimi rejsami? Co z moimi załogami? Jak ich powiadomić, że wymarzony rejs na jezioro Loch Ness się nie odbędzie? Kolejny w norweskie fiordy też nie. Na razie dzwonię do dyrektora CWM ZHP – armatora jachtu – i powiadamiam go o awarii. Jest w takim samym szoku jak ja.
Rano budzi mnie SMS, a właściwie MMS ze zdjęciem zacumowanej już „Zjawy”. Wysyłam e-maile do moich załóg. Krótko przedstawiam sytuację i informuję, że zaplanowane rejsy się nie odbędą. Piszę te suche wiadomości i nawet nie chce mi się myśleć, co wszyscy będą czuli, gdy je przeczytają. Stracone bilety lotnicze. Kasa za rejs też stracona? Nie wszyscy mnie znają osobiście, więc pewnie pojawią się poważne wątpliwości. Ale ja już decyzję podjąłem. Na rzęsach stanę, ale oddam wpłacone pieniądze. Tylko kiedy?
Później krótka rozmowa w CWM i pytanie dyrektora – pojedziesz po jacht? Co mam robić – pojadę. Zaczynam organizować awaryjne sprowadzenie jachtu. Najpierw rozmowy w Warcie. Mam zgodę na przeprowadzenie jachtu do Gdyni bez konieczności sprowadzania lokalnego przedstawiciela w UK. Przegląd i wycena uszkodzeń zostaną dokonane w Gdyni. Teraz PRS. Krótkie przedstawienie sytuacji, propozycje doraźnego zabezpieczenia uszkodzeń i założenia takielunku awaryjnego. Z panem Janem Ludwigiem – ówczesnym kierownikiem Inspektoratu Jachtów i Łodzi – rozumiemy się doskonale. On zna ten jacht, pływał na nim. Ustalamy, że jak wykonamy niezbędne prace, to do Anglii pojedzie inspektor, który na miejscu dokona przeglądu i przywiezie dokumenty umożliwiające odbycie jednorazowej podróży do Gdyni. Tymczasem w Eastbourne trwają prace porządkowe i zaczynają się poszukiwania firmy, która dokona obcięcia uszkodzonych elementów grotmasztu. Ciężko znaleźć odpowiednią ekipę. Całe szczęście Eastbourne, a właściwie Sovereign Harbour, to potężna i doskonale zorganizowana marina. Jej pracownicy pomagają załodze, jak mogą. Jednak pierwsze informacje nie są najlepsze. Szacunkowy koszt obcięcia masztu to 1500 GBP.
Cały artykuł dostępny w Jachtingu 1-2/2019. Kup wersję online po kliknięciu w link.