Poprzedni etap naszego rejsu dookoła świata na „Duenie II” zakończyliśmy w Lizbonie. Kolejne cztery miesiące miały nam wystarczyć na dokonanie koniecznych napraw i żeglugę na Karaiby, z postojami na Kanarach i Wyspach Zielonego Przylądka.
Nauczeni doświadczeniem i bliższymi spotkaniami z Hiszpanią, zrezygnowaliśmy z pierwotnego planu wyciągnięcia jachtu na ląd w celu dokonania gruntownego remontu w Las Palmas. Obawialiśmy się, że prace, które były zależne od dostawców czy też specjalistów, potrwają trzy razy dłużej, niż faktycznie powinny. Trzeba przyznać, że Hiszpania jest przepięknym krajem, ale mentalność ludzi nie sprzyja szybkim postępom w pracy. Ponadto marina w Las Palmas była całkowicie zablokowana przez jachty ARC (regaty przez Atlantyk), które są zobowiązane pojawić się tam na miesiąc przez rozpoczęciem regat.
Zachęceni pozytywnymi komentarzami innych żeglarzy postanowiliśmy zaufać Tagus Yacht Center położonemu tuż obok Lizbony Seixal. Marina znajduje się może dość daleko od turystycznego centrum miasta, ale pod względem organizacji spełniła wszystkie nasze oczekiwania. Żeglarze mają w niej możliwość nie tylko wyciągnięcia łodzi na ląd, ale mogą również tam mieszkać, korzystając z dobrych rad sąsiadów i pomocy właściciela.
Chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać otwartość ludzi, którzy z jachtu uczynili swój dom, a z żeglarstwa sposób na życie. Niedzielne grillowanie razem z sąsiadami tuż za warsztatem lub sąsiedzka pomoc w sprowadzeniu dla nas ze zniżką paneli słonecznych z Niemiec podnosiły nas
na duchu i sprawiały, że ciężka praca stawała się odrobinę lżejsza.
Remont
Nasz dzielny „Duen II” z pewnością należy do grupy jachtów zadbanych i otoczonych troską właściciela. Niemniej tym razem wymagał większej uwagi. Gruntownie oczyściliśmy i odmalowaliśmy cały kadłub poniżej linii wodnej. Oyvind zakupił również dość drogą maszynę do wypolerowania pozostałej jego części. Pracując na zmianę, przez dwa dni w upalnym słońcu polerowaliśmy jednostkę, pozbywając się pomarańczowego nalotu czy też bolesnych śladów po wyjątkowo czarnych oponach, na które czasem można trafić w marinach. Nasza nowa maszyna spisywała się doskonale, aczkolwiek jej waga przekroczyła nasze wyobrażenia. Co zabawne, większość naszych sąsiadów sprawiała wrażenie, jakby remont „Duena II” był dużo ciekawszy od ich własnego, tak więc średnio co pół godziny musieliśmy robić przerwę na pogawędkę. Zazwyczaj przychodzili dokładnie wtedy, kiedy to ja przez pięć minut pieczołowicie polerowałam jacht naszą wielką maszyną, aby pozwolić odetchnąć Oyvindowi, więc patrzyli na niego z wielką dezaprobatą.
Każdego dnia uczyliśmy się czegoś na własnych błędach. Czasem nam się wydawało, że nic nie przychodzi łatwo – niby genialna maszyna i najlepszy płyn do polerowania, jaki można kupić, a tu cała lewa burta, zamiast błyszczeć w słońcu, pełna była kolistych śladów. Siedząc na naszym małym rusztowaniu, staraliśmy się znaleźć przyczynę tego stanu rzeczy. Odpowiedź nadeszła kolejnego dnia – najwyraźniej połączenie upalnego słońca, rozgrzanej burty i zbyt dużo pasty do polerowania nie współgrały dobrze. Kolejnego dnia rozpoczęliśmy pracę rano, w cieniu, zużywając znacznie mniej środka i jacht zaczął błyszczeć wreszcie jak nowy. Dodało nam to skrzydeł i nakładanie wosku poszło już błyskawicznie. Sąsiedzi zatrzymywali się teraz, aby podziwiać efekt i nie szczędzili nam komplementów.
Chociaż o Tagus Yacht Center możemy powiedzieć same dobre słowa, niektórzy z poleconych nam okolicznych specjalistów nie spełnili naszych niezbyt wygórowanych oczekiwań. Szykując się do żeglugi w upalnym słońcu, za absolutny priorytet przyjęliśmy posiadanie odpowiedniego zadaszenia (bimini) nad kokpitem. Zamówienie złożyliśmy ponad 1,5 miesiąca wcześniej, żaglomistrz obwieścił nam jednak na dwa dni przed wyruszeniem w drogę, że zrealizował je tylko częściowo. Wykonał nowe pokrycie na przód kokpitu, jednak o całej największej części powiedział, że nie mieści się to w ramach jego kwalifikacji i że potrzebne są tutaj metalowe elementy, a on tym się nie zajmuje, bo brak mu doświadczenia. Dodam również, że ów żaglomistrz został nam polecony jako najbardziej kompetentny w okolicy.
Oprócz materiałowego bimini nad kokpitem brakowało nam również specjalnych śrub, które wkręca się w sztag genuy. Owe śrubki próbowaliśmy zdobyć na wszelkie sposoby przez dwa tygodnie, aż w końcu, objeżdżając w rozpaczy Lizbonę na rowerze, od sklepu do sklepu, udało się nam znaleźć coś, co mogło spełniać wymogi tej konstrukcji. Ponadto sprzedawca na tyle polubił Oyvinda i jego opowiadanie o „Duenie”, że dostaliśmy je za darmo. Oyvind, korzystając z tego, że jego druga połowa pracuje na żaglowcu i chodzenie po masztach to jej chleb powszedni, czym prędzej wysłał mnie na maszt, gdzie uzbrojona w klej i śrubokręt pracowicie wkręcałam kolejne śrubki w sztag, zabezpieczając wszystko dodatkowo klejem. Aby sprawdzić, czy potrafię pracować pod presją i w stresie, Oyvind powiedział mi, że pod żadnym pozorem nie wolno mi upuścić żadnej śrubki, bo w sklepie była dokładnie taka ilość, jakiej potrzebowaliśmy. Kiedy więc ja pieczołowicie wkręcałam śrubki, modląc się, aby sprostać temu zadaniu, Oyvind powoli opuszczał mnie wzdłuż sztagu.
W drogę
(...)
Wykup dostęp on-line w jednej cenie 9,9 PLN do tego artykułu oraz całego grudniowego wydania Jachtingu