Start w Amsterdamie
Rano w niedzielę o godzinie 0700 jesteśmy w marinie w Amsterdamie. Poprzednia załoga jeszcze śpi. Za to jest miła niespodzianka: bułeczkami cynamonowymi i termosem z ciepłą herbatą wita nas Kasia (koleżanka naszych załogantek Marysi i Zuzi), która mieszka w Amsterdamie. Ponieważ do przejęcia jachtu mamy jeszcze około trzech godzin, to zostawiamy bagaże i zapasy rejsowe w busie i idziemy do miasta zjeść śniadanie. Przeprawiamy się promem na drugi brzeg kanału na dworzec centralny i spacerując uliczkami nad kanałami, znajdujemy małą kawiarnię serwującą śniadania. Wracamy na jacht inna drogą, po drodze „zaliczając” na jednym z placyków rzeźbę – zbiór posągów przedstawiających „Straż nocną” wokół pomnika Rembrandta.
O godzinie 1100 ładujemy się z bagażami i zapasami na jacht. Rozdzielenie koji, podział załogi na wachty i grafik wacht ustalamy bardzo szybko. Sprawnie idzie również załadunek zapasów na rejs. Niebawem wychodzimy z mariny i rozpoczynamy naszą żeglugę. Najpierw idziemy kanałem w kierunku śluzy w Ijmuiden. Przechodzimy przez śluzę. Ale zaraz za nią czeka na nas miła niespodzianka – przy nabrzeżu stoi zacumowana „Pogoria”. Przed nami natomiast jest już Morze Północne w całej swej okazałości! Morze występujące w wielu szantach jako wszystkim wrogie, pełne grzywaczy i sztormów wita nas swoją łagodną wersją. Woda gładka jak stół, mamy słońce i lekki wiatr, 2–3°B. Stawiamy wszystkie żagle, ale po godzinie wiatr zdecydowanie słabnie. Zrzucamy więc żagle i dalej przez resztę dnia idziemy na silniku. Wieczorem zbliżamy się do Den Helder. Na podejściu do tego portu, już po ciemku, mijamy się z wieloma statkami. Po wachcie kładę się spać zaraz po północy. Do portu pozostało jeszcze około 2–3 h żeglugi. Do mariny w Den Helder wchodzimy o 0230.
Pobudka w Holandii
Rano budzimy się w Den Helder. Ciekawostka – marina należy do holenderskiej marynarki wojennej i jest na terenie wojskowym, ale żeglarze czują się w niej tak samo swobodnie jak w innych „cywilnych” marinach. Po drugiej stronie mariny jest port wojenny, gdzie widać wiele okrętów, między innymi fregatę „De Ruyter”. Marina ma dobre zaplecze socjalne. Bierzemy kąpiel. Potem jemy śniadanie, a po nim idziemy do miasta, a dokładniej – ja, Jarek i Mariusz udajemy się do Muzeum Morskiego. Są tam między innymi: pomost bojowy wraz z działem poprzedniej fregaty o nazwie „De Ruyter”, trałowiec z lat 30., a także wystawiony na brzegu cały okręt podwodny „Tonijn”. Tak więc mamy trochę zwiedzania.
O 1300 wychodzimy z mariny. Naszym celem jest niemiecka wyspa Helgoland. Po wyjściu z Den Helder widzimy wylegujące się na plaży stado fok. Za rufą wesoło kilka razy skoczył morświn. Na początku idziemy na żaglach, ale popołudniu wiatr słabnie. Zrzucamy żagle i dalej idziemy na silniku. Po zmierzchu mijamy bogato oświetlone platformy wiertnicze. W nocy wiatr wzrasta, więc wachta stawia żagle. Ja przejmuję wachtę o godzinie 0400. Cały czas zmierzamy w kierunku Helgolandu. Idziemy na żaglach pełnym kursem. Osiągamy 7 w, momentami nawet 8 w na samych żaglach! Taka dobra żegluga jest przez całą moją wachtę aż do godziny 0800. Na wachcie obserwujemy wschód słońca, które wstaje jako ogromna ciemnoczerwona kula na tle pomarańczowożółtych chmur. Piękny, majestatyczny widok.
Cały artykuł dostępny w Jachtingu 1-2/2018. Kup wersję online za 7.00 PLN po kilknięciu w link.