We współpracy z armatorem s/y Ocean A, Andrzejem Górajkiem, udało nam się zrealizować praktycznie w stu procentach program rejsów. Ambitna trasa zakładała podróż ze Szczecina przez Norwegię, Szetlandy, Wyspy Owcze, po Grenlandię i z powrotem. Ograniczony zakres informacji na temat Scoresbysund zmusił nas do intensywnego zgłębienia tych nielicznych i lakonicznych źródeł, aby jak najlepiej przygotować się do tego, co spotkamy na miejscu.
Po zaokrętowaniu załogi w niewielkiej Islandzkiej miejscowości Isafiordur, późnym wieczorem wyruszyliśmy w kierunku Grenlandii. Wody Arktyki przywitały nas mgłą ograniczającą widoczność zaledwie do kilkudziesięciu metrów i łaskawie bezwietrzną pogodą. Trasa, jaką mieliśmy do pokonania, by dotrzeć na ląd Grenlandii, to nie lada wyzwanie – 270 mil morskich bez żadnych prognoz pogody i innych udogodnień. Mimo obaw o bliski kontakt z górami lodowymi, po zbliżeniu się na kilkadziesiąt mil do brzegu, mgła ustała i poprawiła się widoczność, co ułatwiło nam omijanie niebezpiecznych przeszkód. Po dotarciu do fiordu, odebraliśmy z bazy w Polsce informację, że od sztormu z północy dzieliło nas zaledwie kilka godzin. W przeciwieństwie do aury w czasie całej trasy z Islandii na Grenlandię, na miejscu czekały na nas piękna wyżowa pogoda i niesamowicie przejrzyste powietrze. Spokojne morze i słońce nadawały uroku wielkim wzgórzom południowej ściany fiordu – wzniesienia w tamtym rejonie osiągają nawet 2500 m n. p. m.
Na krańcu świata
Szczęśliwie dotarliśmy do Ittoqqortoormiit, jednego z najmniej dostępnych miast na świecie. Istnieją tylko dwa sposoby, by się do niego dostać – helikopterem z okolicznego lotniska Constable Pynt, na które tylko sporadycznie przylatują awionetki z Islandii oraz statkiem, płynącym sporadycznie, kilka razy w sezonie letnim. Problem jednak tkwi w tym, że wody są wolne od lodu przez zaledwie dwa miesiące w roku, w sierpniu i wrześniu. Jak to było z nami? W połowie sierpnia, według naszych żmudnych obserwacji, są najlepsze warunki, by bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Kiedy czytałem o wschodniej Grenlandii, często spotykałem się z opowieściami, jak lody nawet w środku lata nadchodziły znikąd i zamieniały żeglugę w koszmar, z którego niestety nie wszyscy wychodzili cało. No cóż, czasy się zmieniły, mamy elektronikę i mnóstwo urządzeń, które powinny pomóc w zapobieganiu takim sytuacjom.
Cały artykuł dostępny w Jachtingu 1-2/2018. Kup wersję online w cenie 7.00 PLN, po kliknięciu w link.