Jachty bywają dzielne (nie wszystkie), komfortowe (takich jest coraz więcej) i piękne (z tym bywa różnie). „Endorfina” z pewnością posiada wszystkie te zalety. Mogłem się o tym przekonać podczas kilkunastu sierpniowych dni, żeglując nią po Bałtyku.
Najpierw pożeglowaliśmy z Łeby w stronę Rugii, a w drodze powrotnej zahaczyliśmy o Bornholm i Christiansø. Następnie po dwudniowym postoju w Łebie pożeglowaliśmy do Fårösund na północnym skraju Gotlandii, później odwiedziliśmy Visby i skierowaliśmy się do Kalmarsund. Po drodze był jeszcze uroczy porcik pośród gęstych lasów na północnym skraju Olandii – Grankullavik – oraz oczywiście Kalmar i Grönhögen (na południowym skraju Olandii). Stamtąd jednym strzałem popłynęliśmy baksztagiem do Łeby. W ciągu 183 godzin żeglugi zrobiliśmy 756 mil morskich.
Dlaczego „Endorfina”, a nie VIC?
Armatora „Endorfiny” – Krzyśka Jabłońskiego poznałem na kei w Łebie. Od lat w sezonie letnim trzymam tam mojego VIC’a (Carter 30). Krzysiek natomiast przed trzema laty przeprowadził swoją „Endorfinę” (Pasja 1201) ze Szczecina właśnie do Łeby. Po wodowaniu jachtu w 2009 roku był on eksploatowany przez młodych szczecińskich żeglarzy. Krzysiek, mając bardzo ambitne plany żeglugowe, a jednocześnie zbyt mało czasu, by testować jacht osobiście, oddał go wspomnianym żeglarzom w użytkowanie. Niestety nie tylko nie uzyskał informacji zwrotnej o ewentualnych brakach czy usterkach nowo wybudowanej łódki, to jeszcze musiał wydać kolejne tysięcy złotych na ich usuwanie (między innymi wymianę silnika). Młodzi ludzie zapomnieli po prostu, że przynajmniej raz w sezonie trzeba zmienić olej w silniku. Tym sposobem przez ostatnie dwa sezony jacht był poddawany pracom remontowym. Nie żeglował, wychodził jedynie na redę z licznie odwiedzającymi Krzyśka gośćmi.
Cały artykuł dostępny w Jachtingu 8-9/2017. Kup wersję papierową + online za 10 PLN, po kliknięciu w link.