Na przełomie lutego i marca, czyli w okresie, gdy w Europie pogoda zazwyczaj nas nie rozpieszcza, postanowiliśmy wyruszyć w kierunku południowej części Oceanu Spokojnego, aby odwiedzić bajkową Polinezję Francuską. Niezliczona ilość wysp i wysepek ma łączną powierzchnię jedynie czterech tysięcy kilometrów kwadratowych, jednak cały archipelag zajmuje na oceanie ponad dwa i pół miliona kilometrów kwadratowych. W czasie kilkunastodniowej wyprawy, zorganizowanej przez Globtourist , odwiedziliśmy tylko kilka najpopularniejszych wysp. Aby dotrzeć na przysłowiowy drugi koniec świata, trzeba spędzić w samolotach kilkadziesiąt godzin. Miejscem rozpoczęcia naszej egzotycznej przygody jest wyspa Raiatea.
Raiatea – początek przygody
Aby tam dotrzeć, lecimy z Warszawy do Moskwy, następnie do Los Angeles, potem na Tahiti, by wreszcie, po odbyciu ostatniego krótkiego kilkudziesięciominutowego lotu, znaleźć się na Raiatea. Miłośnicy realizacji ciekawych pomysłów w drodze powrotnej mogą lecieć przez Tokyo aby w ten sposób odbyć podróż dookoła świata. Po długiej, meczącej podróży oraz pokonaniu jedenastu stref czasowych znaleźliśmy się w tropikalnym raju. W czasie polinezyjskiej przygody naszym domem oraz środkiem transportu będzie blisko siedemnastometrowy, przestronny i luksusowy katamaran Catana 55 Carbon Infusion. Jacht posiada sześć dwuosobowych kabin.
Każda kabina ma własną łazienkę. Do naszej dyspozycji jest w pełni zaopatrzona kuchnia z dwiema lodówkami. Jacht wyposażony jest w niezbędną klimatyzację oraz bardzo przydatną odsalarkę, zapewniającą stały dostęp do słodkiej wody. Podczas rejsu chcemy odwiedzić sąsiadującą z Raiatea wyspę Tahaa, następnie przepiękną Huahine, potem legendarną Bora Bora, a jeżeli czas pozwoli, popłyniemy na rzadko odwiedzaną Maupiti. Przed wypłynięciem idziemy spacerem do oddalonej o około kilometr Uturoa – największej miejscowości na wyspie. Miasteczko jest niewielkie, ale bez najmniejszego kłopotu znajdujemy tam kilka sklepów, w których zaopatrujemy się na najbliższe kilka dni rejsu. Trzeba przyznać, że ceny na Polinezji Francuskiej nie należą do najniższych. Zaopatrzeni w prowiant i dobre humory opuszczamy marinę i kierujemy się ku południowemu krańcowi Raiatea. Nim tam dotrzemy, około dwie godziny spędzamy w pobliżu niewielkiej, całkowicie pokrytej strzelistymi palmami kokosowymi wysepki Oatara. Na głębokości trzech metrów rzucamy kotwicę na piaszczyste dno. Słońce doskonale doświetla turkusową wodę; kolorystyka tego miejsca jest tak bajeczna, aż wydaje się nierealna. Kąpiel w takich warunkach jest wielką przyjemnością, tym bardziej, że woda ma trzydzieści stopni. W pobliżu jachtu pojawiają się tajemnicze, przemieszczające się plamy, które po chwili okazują się płaszczkami. Obecność w tym niesłychanie malowniczym miejscu łączymy z posiłkiem, który składa się głównie z tropikalnych owoców. Podnosimy kotwicę i przemieszczamy się do zatoki Hotopuu, w której chcemy spędzić noc. Na miejscu okazuje się, że panuje tu niesamowity spokój, tylko kilka budynków na brzegu świadczy o obecności ludzi.
Zatoka głęboko wcina się w ląd. Przez środek wyspy biegnie pasmo górskie; brzegi zatoki otoczone są bazaltowymi szczytami przypominającymi niedostępne zamki. Raiatea przyciąga gości zainteresowanych dawną cywilizacją. Nosi miano świętej, gdyż niegdyś odgrywała ważną rolę w miejscowej mitologii. Była religijnym centrum Polinezji. Pozostałością z tamtych czasów są marea – miejsca kultu starożytnej polinezyjskiej religii. Po zacumowaniu opuszczamy ponton na wodę i udajemy się na ląd, aby zwiedzić marea. Po kilkunastu minutach spaceru docieramy do celu. Bez wątpienia dla miłośników historii jest to miejsce interesujące i warte odwiedzenia. Osoby mniej ekscytujące się śladami historii, kultury i religii również poczują się tu dobrze, ponieważ marea znajduje się obok ładnej piaszczystej plaży, z której rozciąga się piękny widok na turkusową lagunę. Po zakończeniu udanego spaceru wracamy na katamaran. Dzień dobiega końca. Zmieniające się światło uwydatnia klimat tajemniczości spowijający wąwozy i szczyty otaczające zatokę. Dziewicze przestrzenie oszałamiają pięknem. Legenda głosi, że przed wiekami z Raiatea wyruszali wielcy podróżnicy, którzy przemierzając Pacyfik, na wielkich pirogach potrafili dopłynąć do Nowej Zelandii. A my o poranku, na wygodnym jachcie opuszczamy Raiatea i płyniemy w kierunku oddalonej o czterdzieści mil morskich Huahine.
Huahine - rajski zakątek
Nasza wyprawa będzie trwała około osiem godzin. Pogodę mamy idealną. Nad nami jest bezchmurne, błękitne niebo. Owiewa nas przyjemny, ciepły wiatr; jego kierunek i siła pozwala nam rozwinąć żagle. Do celu zbliżamy się kołysani przez łagodne oceaniczne fale, których barwa jest intensywnie granatowa. Po wpłynięciu do laguny mijamy największą na Huahine miejscowość Fare. Odwiedzimy ją jutro, teraz kierujemy się na południe. Gdy jesteśmy w pobliżu Motu Vaiorea, zatrzymujemy się i cumujemy do jednej z przystosowanych do tego celu boi. Kąpiel u brzegu piaszczystej plaży, przyozdobionej pięknymi wysokimi palmami dostarcza nam dużo przyjemności. Na lądzie znajdujemy niewielką drewnianą chatkę, w której mieszkaniec Huahine sprzedaje własnoręcznie wykonaną biżuterię. W ofercie są naszyjniki, kolczyki i bransoletki. Doceniając autentyczność wyrobów, ich estetykę i niezbyt wygórowaną cenę, kupujemy kilka sztuk. Przed nami krótki przeskok do zatoki d'Avea. Płynąc tam, po prawej burcie mijamy rafę barierową oddzielającą lagunę od otwartego morza, po lewej zaś mijamy brzegi Huahine z rozległymi przestrzeniami, na których króluje nieokiełznana przyroda. Po wpłynięciu do zatoki d'Avea przed naszymi oczami roztacza się wspaniały widok, nadzwyczaj piękny w blaskach zachodzącego słońca. To miejsce pozwala zrelaksować się w wakacyjnej atmosferze. Upajamy się spokojem rajskiego zakątka. Wiatr całkowicie ucichł, błękitna powierzchnia wody wydaje się być wykonana ze szkła. Tego wieczora kolację zjemy w jednej z dwóch restauracji znajdujących się na brzegu. Wybór pada na mieszczącą się w bezpośrednim sąsiedztwie pomostu restaurację Chez Tara. Nietrudno przewidzieć, że na Polinezji Francuskiej najczęściej używanym językiem jest francuski. W restauracji Chez Tara to jedyny język w jakim można się komunikować, i dlatego nie możemy precyzyjnie ustalić, co zamawiamy. Ostatecznie decydujemy się na ryby przygotowane w tradycyjny, polinezyjski sposób. Wybór okazał się doskonały. Jedzenie było bardzo dobre, oryginalne w smaku, a rachunek na rozsądnym poziomie. Poranek spędzamy na spacerach po długiej piaszczystej plaży, kąpielach i nurkowaniu przy rafie z maską i fajką. Nadchodzi moment, kiedy trzeba opuścić bajkowe miejsce, ruszamy więc na północ w kierunku Fare. Po drodze mijamy pięknie usytuowany wśród tropikalnej roślinności, jedyny na Huahine, charakterystyczny dla Polinezji hotel, składający się z bungalowów zbudowanych na wbitych w dno palach. Wprawdzie Fare to największa miejscowość na Huahine, ale do Fare bardziej pasuje określenie wioska niż miasteczko. Mieszkańcy spotykają się na ploteczki w okolicach sklepu, który bez wątpienia jest najważniejszym miejscem w miasteczku. Wyraźnie widać, że mieszkańcy są przywiązani do własnego nieśpiesznego stylu życia. W Fare chcemy uzupełnić zaopatrzenie oraz znaleźć centrum nurkowe i skorzystać z jego usług. Dzisiejszy dzień chcemy uatrakcyjnić, odbywając polinezyjskie nurkowanie. Laguna wokół Huahine łączy się z oceanem pięcioma kanałami. Woda morska wlewa się do laguny i wylewa z niej podczas przypływów i odpływów, dzięki czemu kanały są najbogatszymi skupiskami rozmaitych form podwodnego życia, i właśnie dlatego w takim miejscu odbędzie się nasze nurkowanie. Przez kilka minut przemieszczamy się bardzo szybką aluminiową łodzią motorową, przystosowaną do transportu płetwonurków i sprzętu do nurkowania. Na miejscu, zanurzamy się pod wodę. Natychmiast otacza nas kilka wielkich rekinów, które krążą wokół nas z ciekawością. Widać nie jesteśmy dla nich wystarczająco atrakcyjni, bo po chwili odpływają. Rekiny zniknęły, ale emocje i podwyższone tętno pozostały. Wprawdzie ataki rekina na człowieka należą do rzadkości, ale bezpośredni kontakt z tymi groźnie wyglądającymi zwierzętami zawsze podnosi poziom adrenaliny. Zanurzamy się głębiej, i gdy jesteśmy bliżej dna, naszym oczom ukazuje się wspaniały widok: ogromne skupiska niesłychanie barwnych ryb, które pływają we wszystkich kierunkach; trochę dalej dostrzegamy dwa wargacze garbogłowe. Są bardzo duże, mają około półtora metra długości. Z błękitu ponownie wyłaniają się rekiny; są mniejsze od poprzednich, ale jest ich kilkadziesiąt. Mamy okazje podziwiać przepiękną rafę koralową, której kolory i niezwykłe formy wywołują dużo emocji. W oddali widzimy ławicę drapieżnych barakud. Przed rozpoczęciem wynurzania mamy spotkanie z żółwiem morskim. Po zakończeniu pełnego wrażeń nurkowania wracamy na jacht. Tę noc spędzamy na kotwicowisku przy Fare. Krótko po wschodzie słońca odpływamy w kierunku Tahaa. Na otwartym morzu rzucamy ostatnie spojrzenie na Huahine – piękny skrawek lądu z uroczą laguną. Wyspa ma dużo zieleni, przepiękne góry, morze z krystalicznie czystą ciepła wodą i plaże z białym piaskiem. Nie padła ofiarą komercji, króluje tu prostota i niewymuszona swoboda. Przetrwał tu tradycyjny styl życia. Na jej szczęście turyści przybywają tu niezbyt licznie oraz w niewielkich grupach.
Tahaa - waniliowa wyspa
Obieramy kurs na Tahaa nazywaną waniliową wyspą; po sześciu godzinach słonecznej żeglugi wpływamy do laguny kanałem Toahotu i kierujemy się do zatoki Faaha. Na miejscu czekają na nas boje cumownicze, z których chętnie korzystamy. Po zacumowaniu udajemy się na ląd, naszym celem jest plantacja wanilii. Dzięki uczynności napotkanych na brzegu mieszkańców wyspy Tahaa, bez problemu organizujemy transport dwoma pickupami do miejsca docelowego. Tęgawy, pogodny właściciel uprawy wanilii w kilku językach opowiada nam jak wygląda proces powstawania aromatycznych ciemnych lasek. Oczywiście, z pełnym przekonaniem udowadnia, że te pochodzące z Polinezji są najwartościowsze ze wszystkich odmian dostępnych na całym świecie. Na koniec wizyty odwiedzamy sklep, w którym można zakupić najróżniejsze wyroby z wanilii. Plantacja nie jest zbyt duża, ale gospodarz był bardzo kontaktowy i przezabawny, dlatego wycieczkę uznajemy za udaną. Krótko po powrocie na jacht zapada zmrok. Pojawiają się pierwsze gwiazdy, a po kilkunastu minutach jest ich już niezliczona ilość. Na tej szerokości geograficznej noc nadchodzi bardzo szybko. O poranku budzi nas dynamiczny koncert w wykonaniu kilkunastu kogutów znajdujących się na brzegu. Każdy z nich chce zapiać najbarwniej i najgłośniej. Zatoka ma lejowaty kształt i otoczona jest wysokimi brzegami co sprawia, że odgłosy wydawane przez koguty słychać wyjątkowo intensywne. Po śniadaniu przemieszczamy się w okolice małej wyspy Mahaea. Wyspa jest wprawdzie niewielka, ale robi duże wrażenie. Z białego, drobnego piasku wyrastają wysokie smukłe palmy, dookoła turkusowoniebieska woda, w której odbijają się promienie słońca. Widoki iście folderowe. Po zakończeniu sesji fotograficzno-filmowych oraz kąpielach podnosimy kotwicę i płyniemy dalej. Opływamy lagunę podziwiając po jednej stronie brzegi Tahaa, a po drugiej nieskończone obszary pięknie błękitnej wody, do której przylega rafa barierowa. Dzień kończymy na kotwicowisku w pobliżu wyspy Tautau. Poranek wita nas pięknym słońcem, co jest dla nas nie bez znaczenia, ponieważ jesteśmy w pobliżu Motu Tautau nazywanego Coral River – miejsca uważanego za jedno z najlepszych do snoorkelingu. Na miejsce nurkowania udajemy się pontonem. Polinezję Francuską opływają ciepłe i klarowne wody Pacyfiku; środowisko to sprzyja nieograniczonemu rozwojowi koralowców. Po zanurzeniu się, stwierdzamy, że rafa jest doskonale zachowana. Koralowce rosną na każdym dostępnym podłożu. Tam, gdzie istnieją koralowce, żyją również wielkie ławice pięknych, wielobarwnych ryb. Na obfitość form życia, jakie tu widzimy, wpływają dwa czynniki: ciepłota i przejrzystość wody sprzyjające szybkiemu rozwojowi koralowców, które są podstawą istniejącego tu ekosystemu. Tych niesamowitych wrażeń możemy zaznać, zanurzając się jedynie na głębokość około dwóch metrów, korzystając tylko z płetw, maski i fajki. Po zakończeniu nurkowania przygotowujemy posiłek, który mamy przyjemność zjeść w bardzo luksusowym towarzystwie, ponieważ nasz jacht stoi w bezpośrednim sąsiedztwie bungalowów nad wodą. Podobnie jak na Huahine, jest to jedyny tego typu hotel na wyspie Tahaa. Na nocleg udajemy się do zatoki Hurepiti. Zatokę otaczają góry, osłaniając ją przed wiatrem i zafalowaniem, dlatego stanowi doskonałe naturalne miejsce bezpiecznego schronienia. Dzień kończy niezwykły zachód słońca, którego promienie pięknie rozświetlają niebo nad Pacyfikiem. Następnego dnia, tak jak poprzedniego, budzą nas koguty. Tego ranka na Tahaa pada. Strugi wody spływają po bazaltowych blokach. Przelotny deszcz odświeża powietrze i dodaje krajobrazowi nowych barw. Opady są intensywne, ale nie trwają długo. Po niespełna godzinie ponownie wychodzi słońce. Nadszedł czas opuścić Tahaa. Płyniemy na północny-zachód, w kierunku Bora Bora.
Bora Bora - perła Polinezji
Po pewnym czasie z przepastnych głębin oceanu wynurza się skalista Bora Bora. Wyspa jest malownicza, górzysta i bardzo zielona. Duża ilość opadów i zwrotnikowy klimat sprawiają, że rosną tu wilgotne lasy tropikalne. Jest to najsłynniejsza z polinezyjskich wysp, jej nazwę znają miliony ludzi na całym świecie, uważając za cząstkę raju na ziemi. Przez niektórych nazywana jest perłą Polinezji. Turyści, którzy tu przyjeżdżają, mogą cieszyć się białymi, piaszczystymi pustymi plażami, wygodnymi hotelami, palmami kokosowymi i krystalicznie czystym morzem. Bez wątpienia jest to wymarzone miejsce na luksusowe wakacje. My poznamy Bora Bora z pokładu jachtu, nurkując, jeżdżąc terenowym samochodem po krętych drogach, a także podczas lotu helikopterem. Raiatea, Huahine, Tahaa mają po kilka kanałów łączących ocean z laguną, Bora Bora ma tylko jeden. Po wpłynięciu do laguny jedynym możliwym przejściem zatrzymujemy się przy Motu Tapu. Po raz kolejny mamy okazje kąpać się w niesłychanie przejrzystej i przyjemnie ciepłej wodzie. Znajdujące się w pobliżu jachty zdają się lewitować nad lazurową wodą. Po kąpielach odpływamy w kierunku południowym i zatrzymujemy się ponownie przy wyspie Toopau Iti. Tutaj koncentrujemy się głównie na nurkowaniu. Wprawdzie podwodne życie nie wygląda tak spektakularnie jak w Coral River na Tahaa, ale nadal jest przyjemnie i ciekawie. Ostatnim celem dzisiejszej trasy jest zatoka Povai, a właściwie to legendarna restauracja Bloody Mary's. Po zacumowaniu do boi zakładamy eleganckie stroje i udajemy się na ląd. Lokal jest znany z długiej listy VIP-ów, którzy tutaj gościli. Ich imiona i nazwiska są umieszczone przy wejściu, na liście jest sporo znanych w całym świecie postaci. W środku zamiast podłogi piasek, drewniane ławki, strzecha. W menu znajdujemy pełne spektrum owoców morza, ale również steki i burgery. Na naszym stole króluje specjał polinezyjskiej kuchni: sałatka z surowej ryby marynowanej w soku z cytryny i mleku kokosowym. Bardzo udany wieczór. Niesłychanie miła obsługa. Rachunek dosyć wysoki, jednak stosunek ceny do jakości uznajemy za właściwy. Kolejnego dnia odwiedzamy Vaitape, główną miejscowość wyspy. Wizyta na targu pozwala nawiązać kontakt z miejscową ludnością. Szybko można zauważyć, jak ważna dla tutejszych mieszkańców jest turystyka. Tą odległą i egzotyczną wyspę odwiedza wielu przyjezdnych. Większość sprzedawców oferuje wyroby miejscowego rękodzieła. Na oczach klientów powstają wyplatane z trawy koszyki, naszyjniki z muszli oraz różne ozdoby wykonywane z masy perłowej.
Perły na Bora Bora do końca pierwszej połowy poprzedniego wieku były wydobywane z naturalnych małży. Obecnie wszystkie pochodzą z hodowli. Perły hodowane są w wielu miejscach na świecie, ale te z Polinezji uznawane są za najpiękniejsze i najwartościowsze. Olśniewają różnorodnymi barwami od białych i złocistych po fioletowo-czarne. Na odwiedzanych przez nas wyspach wielokrotnie widywaliśmy hodowle pereł, tu w Vaitape możemy odwiedzić eleganckie salony, w których można je kupić. Rząd kontroluje obrót perłami i legalny zakup pereł na farmie nie jest możliwy. Wartość perły jest uzależniona od jej barwy, rozmiarów i regularności kształtów. Ceny pojedynczych pereł rozpoczynają się od kilkudziesięciu dolarów, a ceny wyrobów, takich jak naszyjniki, sięgają kilkudziesięciu tysięcy. Jednym z celów naszej wizyty w Vaitape jest zorganizowanie lotu helikopterem nad wyspą oraz przejażdżki terenowym samochodem po wyspie. Biuro firmy zajmującej się lotami helikopterem znaleźliśmy w pobliżu portu. Pracownik tej firmy udostępnił nam również numer telefonu do osoby organizującej przejażdżki samochodami terenowymi. Sporym zaskoczeniem był fakt, że pomimo w miarę wysokiej ceny oraz wczesnej pory mogliśmy zarezerwować jeden z ostatnich dostępnych lotów tego dnia. Firma zajmująca się transportem lądowym miała więcej dostępnych terminów i to właśnie z jej usług skorzystaliśmy w pierwszej kolejności. Na Bora Bora są dwie drogi: jedna biegnie dookoła wyspy, a druga w poprzek. Wycieczka pierwszą zajmuje ponad cztery godziny, dlatego decydujemy się na około dwugodzinną trasę, prowadzącą przez górzysty środek wyspy. Chyba dokonaliśmy dobrego wyboru. Droga jest kręta, chwilami stroma, i prowadzi przez tropikalny las. Największe atrakcje czekają na nas gdy jesteśmy w jednym z najwyższych punktów trasy. Zatrzymujemy się tu, aby podziwiać wspaniałe widoki na baśniowo piękną lagunę. Jesteśmy zauroczeni scenerią, jednak jeszcze nie wiemy, jaki widok czeka nas, gdy będziemy unosić się nad wyspą w helikopterze. Bora Bora z lotu ptaka budzi skojarzenia z tropikalnym rajem. Połączenie wulkanicznych szczytów, bujnej roślinności, turkusowych zatok, atoli, gdzie biały piasek pokrył koralowe rafy, stwarza kompozycję, która na zawsze pozostaje w pamięci. Tak wspaniały dzień, pełen niesamowitych wrażeń, kończymy w Yacht Club Bora Bora. Jedyne, co jeszcze dzisiaj musimy zrobić, to zasiąść w barze do przyjemnie chłodnych drinków przyrządzonych na bazie miejscowych egzotycznych owoców. O poranku ruszamy w dalszą drogę, tym razem przemieszczamy się do wschodniej części laguny. Po drodze zatrzymujemy się na kąpiel w pobliżu Motu Tane. Zabawa w ciepłej wodzie wylegiwanie na drobnym, niemal białym piasku, dostarcza dużo radości. Po dwóch godzinach przyjemnego relaksu ruszamy w dalszą drogę. Wyścigi pirogami to sport narodowy Polinezyjczyków. Ścigają się jedno i wieloosobowe obsady. W ostatnich dniach wielokrotnie spotykaliśmy pirogi. Pływali nimi młodzi mężczyźni, ale również bardziej dojrzali. Wszyscy charakteryzowali się sportową, nienaganną sylwetką. Popołudnie spędzamy na kotwicowisku, w bezpośrednim sąsiedztwie luksusowych drewnianych domków krytych strzechą. Miejsce jest bezpieczne i osłonięte przed zafalowaniem. Komfort podnoszą powiewy wiatru przynoszące ulgę po upalnym dniu. Dzisiaj temperatura przekroczyła trzydzieści stopni Celsjusza. Do naszych uszu dochodzą niskotonowe dźwięki wydawane przez masywne fale oceaniczne rozbijające się o rafę. Pierwszą atrakcją kolejnego dnia jest wizyta w lagoonarium. W kilku połączonych ze sobą basenach mamy okazję pływać w towarzystwie żółwi morskich, pięknych kolorowych ryb, jak zawsze budzących respekt rekinów oraz ogończy. Na pożegnanie gospodarze obiektu częstują nas fantazyjnie podanym schłodzonym ananasem. Przed rozpoczęciem rejsu armator jachtu dokonał prezentacji najatrakcyjniejszych miejsc na wyspach orz zaopatrzył nas w przewodnik po rejonie. Przewodnik oraz wykład okazały się przydatne przy szukaniu miejsca, w którym mamy duże szanse spotkać manty. Po dopłynięciu pontonem do odpowiedniego miejsca wskakujemy do wody i płyniemy na spotkanie z oceanicznymi olbrzymami. Początkowo widzimy jedynie rafę koralową i niewielkie kolorowe rybki. Po kilku minutach pojawiają się wyczekiwane manty. Ich ruchy są płynne i spokojne. Są potężne, ale nieagresywne, są niegroźne dla człowieka, a ich pożywieniem jest plankton. Te kilkumetrowe, ważące ponad tonę ryby, majestatycznie przepływają pod nami. Widowisko robi duże wrażenie. Na ostatni nocleg na Bora Bora płyniemy w pobliże Motu Piti Aau. Do przepłynięcia jest niewielki dystans, ale żegluga wymaga sporej koncentracji, ponieważ wokół mamy rafy, a głębokość chwilami spada poniżej dwóch metrów. Na miejscu rzucamy kotwicę. Wokół widzimy kilkanaście kilometrów kwadratowych przepięknie turkusowej wody. Laguna otoczona jest bajkowymi piaszczystymi plażami. W takiej scenerii jesteśmy niemal sami. Kilkaset metrów od nas stoi tylko jeden jacht. Płyniemy na plażę, na której jesteśmy jedynymi gośćmi. Wkrótce po powrocie na jacht zapada zmierzch, zza widnokręgu wynurza się księżyc. Jest pełnia, wodę rozświetlają srebrzyste promienie. Gdy budzimy się rano, najwyższy szczyt Bora Bora Otemanu osnuty jest delikatną mgłą i niewielkimi białymi chmurami, roślinność u podnóża szczytu mieni się dziesiątkami odcieni zieleni. Czas opuścić to piękne miejsce. Podnosimy kotwicę i płyniemy w kierunku wyjścia z laguny. Wypłynąwszy na otwarte morze, bierzemy kurs na ostatni cel naszej wyprawy, czyli marinę na Raiatea, gdzie oddamy jacht. Podczas dziesięciodniowego rejsu odwiedziliśmy cztery wyspy: Raiatea, Tahaa i Huahine,które są klejnotami lekceważonymi często przez turystów skuszonych urokiem Bora Bora. Na tych wyspach zachowała się czarująca, prosta atmosfera prowincji. Gościa witają uśmiechnięci tubylcy, którzy emanują spokojem i łagodnością. Na Bora Bora mieliśmy okazję spotkać turystyczne cruisery i rozpędzone skutery wodne. Zobaczyliśmy dużą ilość luksusowych hoteli, które na szczęście nie są wielopiętrowymi blokami z betonu, ale dobrze znanymi z folderów reklamowych chatami postawionymi na palach wbitych w dno. Pomimo przejawów komercyjnej turystyki, Bora Bora jest piękną i wartą odwiedzenia wyspą. Kończymy wspaniałą przygodę w cudownym miejscu. Jutro wsiądziemy do samolotu, aby opuścić raj zagubiony na oceanie i wrócić do Europy...