Zaczęliśmy działać. W marcu mieliśmy już wyczarterowany jacht Sun Odyssey 44I. Nie po raz pierwszy zdecydowaliśmy się wyczarterować łódkę za pośrednictwem Azymut Czarter, czyli Adama Kajdewicza. Wielokrotnie, w różnych miejscach świata Wojtek korzystał z tego pośrednictwa i nigdy się nie zawiódł. Firma jest godna polecenia. O stan jachtu nie musieliśmy już się martwić. Zebraliśmy również załogę. Mieszkamy w różnych częściach Polski (i nie tylko), ale znamy się nie od dziś i wielokrotnie razem pływaliśmy. Pływająca ekipa jest zdecydowanie większa, ale jak to w życiu bywa, nie każdy zawsze może jechać. Tym razem popłynęliśmy w dziesiątkę. Aga, Aneta, Wojtek i Piotrek mieszkają w Olsztynie, Ewa pod Warszawą, Natalia i Sebastian w Krakowie, Michał i Rafał w Londynie, a ja, czyli Asia, w Gliwicach. Kontaktujemy się głównie za pomocą e-maila i telefonów, ale po pierwszym czy drugim wspólnym rejsie założyliśmy także grupę dyskusyjną, w której wymieniamy się informacjami. Z niektórymi osobami udaje się spotkać w ciągu roku przy rozmaitych okazjach, z częścią jednak spotykam się tylko na rejsach. Od października zaczęły się obserwacje połączeń lotniczych. Ostatecznie bilety kupiliśmy na przełomie października i listopada, w momencie gdy ceny były dość niskie. Przed wyjazdem wyposażyliśmy się w locję, przewodniki turystyczne i żeglarskie. Posłuchaliśmy i poczytaliśmy relacje osób, które już wcześniej pływały po Karaibach. Wojtek opracował trasę wraz z miejscami postojowymi, czyli głównie kotwicowiskami. Jednak taki plan jest zawsze orientacyjny i w czasie rejsu podlegał bieżącej weryfikacji w zależności od warunków pogodowych oraz preferencji załogi.Zaczęliśmy działać.
W marcu mieliśmy już wyczarterowany jacht Sun Odyssey 44I. Nie po raz pierwszy zdecydowaliśmy się wyczarterować łódkę za pośrednictwem Azymut Czarter, czyli Adama Kajdewicza. Wielokrotnie, w różnych miejscach świata Wojtek korzystał z tego pośrednictwa i nigdy się nie zawiódł. Firma jest godna polecenia. O stan jachtu nie musieliśmy już się martwić. Zebraliśmy również załogę. Mieszkamy w różnych częściach Polski (i nie tylko), ale znamy się nie od dziś i wielokrotnie razem pływaliśmy. Pływająca ekipa jest zdecydowanie większa, ale jak to w życiu bywa, nie każdy zawsze może jechać. Tym razem popłynęliśmy w dziesiątkę. Aga, Aneta, Wojtek i Piotrek mieszkają w Olsztynie, Ewa pod Warszawą, Natalia i Sebastian w Krakowie, Michał i Rafał w Londynie, a ja, czyli Asia, w Gliwicach. Kontaktujemy się głównie za pomocą e-maila i telefonów, ale po pierwszym czy drugim wspólnym rejsie założyliśmy także grupę dyskusyjną, w której wymieniamy się informacjami. Z niektórymi osobami udaje się spotkać w ciągu roku przy rozmaitych okazjach, z częścią jednak spotykam się tylko na rejsach. Od października zaczęły się obserwacje połączeń lotniczych. Ostatecznie bilety kupiliśmy na przełomie października i listopada, w momencie gdy ceny były dość niskie. Przed wyjazdem wyposażyliśmy się w locję, przewodniki turystyczne i żeglarskie. Posłuchaliśmy i poczytaliśmy relacje osób, które już wcześniej pływały po Karaibach. Wojtek opracował trasę wraz z miejscami postojowymi, czyli głównie kotwicowiskami. Jednak taki plan jest zawsze orientacyjny i w czasie rejsu podlegał bieżącej weryfikacji w zależności od warunków pogodowych oraz preferencji załogi.
W połowie stycznia, wraz z trzema osobami z załogi, czyli z Agą, Anetą i Sebą, wyruszyłam samolotem z Warszawy przez Paryż na Martynikę. Na lotnisku czekała na nas zamówiona przez Wojtka taksówka, która zawiozła nas do oddalonego o 32 km portu Le Marin. Port ten jest główną bazą startową większości karaibskich rejsów, bardzo dobrze przystosowaną do potrzeb żeglarzy. Na miejscu w marinie spotkaliśmy resztę załogi. Koleżanki i koledzy postanowili przylecieć na Martynikę na dłużej – spędzili na wyspie kilka dni przed i po rejsie. Pierwszy wspólny wieczór, w sobotę 18 stycznia, spędziliśmy w porcie na rozmowach przy szklaneczce lokalnego rumu. Przewodniki polecają zrobienie zakupów właśnie na Martynice, a niedaleko portu znajdują się supermarkety, z których zakupy są dowożone przez załogę na jacht. Jednak wyspa jest terytorium zamorskim Francji, więc ceny są dość wysokie. My polecamy zrobić na Martynice podstawowe zakupy spożywcze i przemysłowe, jak płyn do mycia naczyń, worki na śmieci czy papier toaletowy. Jak się później przekonaliśmy, na wyspach sporo taniej można zakupić owoce, warzywa, a przede wszystkim owoce morza. Nasza łódka była wyposażona w zaburtowy grill, więc znaczna część posiłków składała się z pysznych grillowanych ryb. Polecam zabrać solidne, szczelne worki na śmieci. Na wyspach jest spory problem z ich wyrzucaniem, w większości miejsc nie ma kontenerów, toteż znaczną część rejsu śmieci płynęły razem z nami pochowane w bakistach.
Całą relację z wyprawy przeczytasz w Jachtingu 4/2014. Dostęp online do numeru tutaj.