Jeśli ktoś myśli, że poprzedniego lata w małej fińskiej wioseczce Nauvo testowałem jedynie łódki motorowe,
to się myli. Kolejna opowieść będzie dotyczyła jachtów żaglowych. Zacznę od jednostki, która stoi w jednym szeregu z ikonami jakości – Swan lub Oyster.
Założona prawie 50 lat temu stocznia ma mocną renomę skarbnicy najlepszych na świecie tradycyjnych jachtów motorowych i żaglowych z nadbudówką sternika. Każda z wyprodukowanych przez nią jednostek jest wyjątkowo żeglowna, łatwa w sterowaniu i bezpieczna – właśnie takie łodzie preferują podróżujący po oceanach. Kadłub – sporej grubości konstrukcja skorupowa, dokładnie ręcznie sprasowany (żadnych „kanapek”!), solidny ster z uformowaną nierdzewną bazą słusznej wielkości i obowiązkowym statecznikiem, cały pokład otoczony wygodnym relingiem z poręczami z czerwonego drewna, niezmiennie przytulny kokpit. Jednym słowem: „My home is my castle”. Przy tym „zamek” jest wykonany według indywidualnego zamówienia: niemal pełen „custom”; stocznia nie rozpoczyna budowy, zanim z przyszłym właścicielem łodzi nie uzgodni wszystkich danych jednostki, począwszy od wyglądu zewnętrznego, na najdrobniejszych detalach wyposażenia skończywszy. Pieniądze zainwestowane w Nauticat pracują przez dziesięciolecia – z ponad 3 tys. zbudowanych jachtów do tej pory ani jeden nie trafił na złom! Klient może wybierać spośród dziesięciu projektów podstawowych w dwóch wariantach modeli: tradycyjne łodzie motorowe z wyposażeniem typu kecz (dwa maszty) i jednomasztowce z kabiną sternika (pilot house). W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat podróżnicy wybierają łodzie z jednym masztem, co nie mogło nie wpłynąć na marketing stoczni: w „arsenale” jest już siedem modeli z jednym masztem wobec zaledwie trzech dwumasztowców. Ale znający realia przestrzeni oceanu „przesoleni” kapitanowie mówią: „Prawdziwy Nauticat to kecz”. Z tego powodu bardzo się ucieszyłem z możliwości przetestowania właśnie nowej łodzi motorowej.
„Długokilowiec”
Tak na marginesie, to łódź Nauticat 441 trudno uważać za nowość – jest to ulepszona wersja zasłużonej Nauticat 44, która, począwszy od 1974 r., jest dobrze znana na wszystkich oceanach. Jednostka zyskała uznanie i przez długi czas cieszyła się stałym zainteresowaniem kupujących – czy jest zatem sens zmieniać ją na inną? Ogólnie rzecz ujmując: proporcje kadłuba, zabudowa i konstrukcja nadbudówki pozostały bez zmian, ale jest widoczna różnica: pilot house został obniżony po to, by poprawić zachowanie łódki pod żaglem. A najważniejsze jest to, że kokpit jest pomyślany jako całość z pokładem i na całej szerokości; jak gdyby kontynuuje nadbudówkę (w poprzedniku na przestronnym pokładzie rufowym kokpit był pomyślany jako „mebel” z czerwonego drewna zajmujący całą szerokość). Nauticat 441 ma długi kil ze wszystkimi możliwymi zaletami: stabilność kursu oraz szczególne zabezpieczenie steru i śruby przed zetknięciem z mielizną czy obiektami pływającymi pod wodą. Druga strona medalu to stosunkowo niewielka zwrotność. Chociaż dziennikarze testujący łódź ze zdziwieniem odnotowywali właśnie „posłuszeństwo” jednostki wobec steru. Szeroki zbiornik paliwa (dziób jest „rozwalony” na sposób morski) w zestawieniu z wysokim nadburciem i twardym relingiem wokół całej jednostki dają odczucie przebywania na prawdziwym statku. To wrażenie potęgują wielkokalibrowe przybory do nawigacji i mechanizmy pokładowe, a także rozwinięta dwustopniowa nadbudówka z wyjściem na dwa pokłady. Kokpit natomiast wydaje się trochę za mały w zestawieniu z klasyczną konfiguracją rufową. Choć właśnie jego płytkość i usytuowanie na nieco podniesionej rufie daje pewność podczas jazdy po wysokiej, sprzyjającej fali.
Cały test jachtu przeczytasz w Jachtingu 8/2013. Wersja online dostępna tutaj w cenie 9.90 PLN.