Dodane dnia 17 luty 2015 r.
Dziś mija pięć lat od zatonięcia kanadyjskiego żaglowca SV Concordia. Statek przewrócił się i poszedł na dno w wyniku uderzenia silnego szkwału. Oficjalnie mówi się o zjawisku "microburst". Na pokładzie było ponad sześćdziesiąt osób, z których większość stanowiła młodzież szkolna. Dzięki ogromnej dozie szczęścia, a także bardzo dobremu wyszkoleniu teoretycznemu i praktycznemu w zakresie bezpieczeństwa i postępowania w sytuacjach awaryjnych wszystkim udało się opuścić statek do tratw. Nie było czasu na nadanie jakiegokolwiek wezwania o pomoc. Dopiero po zatonięciu barkentyny zauważono w wodzie aktywowany automatycznie EPIRB, po który popłynął wpław ówczesny bosman. Można powiedzieć, że dzięki jego odwadze załoga w ogóle miała szansę na ratunek. Wiało 6B. Podczas czterdziestu przerażających godzin, jakie rozbitkowie spedzili w tratwach, wiatr rozhulał się nawet do 8B. Z częścią załogi pływałam rok później na norweskiej fregacie Sorlandet. Dało się zauważyć w nich coś, czego inni uczniowie nie mieli - głęboki lęk, czasem nawet paraliżujący, którym reagowali na silniejsze podmuchy wiatru lub ciemniejące niebo. Nie ma tu zaskakującego morału, ponieważ jedyny nasuwający się mówi o pokorze i szacunku wobec morza, o pamiętaniu, że człowiek nie zawsze wygrywa.