Wachty w jachtingu – a właściwie po co?!
Komu czarter jachtu kojarzy się z błogim lenistwem może mieć rację, ale nie musi. Preferowane są przecież różne rodzaje odpoczynku i z doświadczenia wiemy, że po pewnym czasie nicnierobienia na pokład może wedrzeć się nuda. Jak temu zapobiec, a jednocześnie sprawić, by załoga czuła się współodpowiedzialna za to, co dzieje się na niewielkiej powierzchni jachtu? Warto odejść od podziału doby na 24 godziny i uwolnić się od lądowego postrzegania czasu i zadać sobie pytanie, czy wybijanie szklanek i wachty to sztuczny twór, a może tradycja, której elementy mogą ożywić rejs.
Chociaż już samo połapanie się w wybijaniu szklanek może być kłopotliwe, tak naprawdę to nie one są najistotniejsze – stanowią bowiem jedynie narzędzie do sygnalizowania godzin wacht. Może się wydawać – jak wspomniałam we wstępie – że trzymanie się wacht w rejsach turystycznych jest sztucznym tworem, który tak naprawdę niewiele wnosi do rejsu. Śledząc dyskusje dotyczące zasadności wprowadzania wacht na tego typu wyprawach, można wyłapać jednak wiele pozytywnych aspektów takiego zagospodarowania czasu na jachcie – nawet (a raczej – w szczególności!), gdy mamy do czynienia z niedoświadczoną załogą. Tak więc pierwszym argumentem za wprowadzaniem wacht jest... eliminacja nudy :-) Nic tak bowiem nie utrwala wspomnień z wyprawy, jak posmakowanie różnych aspektów" pracy" (bo oczywiście nie będzie to harówka) na łodzi, od mycia pokładu, przez przygotowywanie posiłków aż do sterowania. Zapewnia to różnorodność, wzbogacenie doświadczeń i powoduje sprawiedliwą rotację obowiązków tak, że nikt nie czuje się pokrzywdzony.
Co więcej, podział na wachty precyzyjnie dzieli odpowiedzialność – wiadomo jest, kto w danym momencie odpowiada za wykonanie danej czynności lub potencjalne niedopełnienie obowiązków. Każdy wie, co ma do zrobienia, a po ukończeniu swoich prac można bezkarnie oddać się urokom odpoczynku na wodzie, podczas gdy inni ciężko pracują :-) Wachty niosą ze sobą dreszczyk emocji i odrobinę rywalizacji. Motywująco działają próby przyrządzenia najlepszego posiłku na rejsie (przy ograniczonej liczbie produktów i w specyficznych warunkach - bo kto na co dzień gotuje np. na katamaranie?) czy nawet najlepsze... wyczyszczenie toalety :)
Objęcie całej załogi wachtami to też niewątpliwe ułatwienie dla kapitana, który nie dość, że nie musi wciąż na nowo dzielić obowiązków wśród załogantów, unika też posądzeń o niesprawiedliwość (dlaczego ja wciąż muszę...?). Tym sposobem, będąc odpowiedzialnymi i obarczonymi obowiązkami, załoganci schodzą na ląd zadowoleni i pełni pozytywnych emocji oraz przekonania o czynnym udziale w rejsie. Same zalety!!
Chociaż, podział na wachty wydawać się może zawiły dla przeciętnego uczestnika rejsu, tak jak wspomniałam, odrobina praktyki sprawia, że wdrożenie się do tej formy współpracy przychodzi z czasem. Początki są trudne, ale nie warto się zrażać – pierwotne niezadowolenie zmieni się w sumienne wykonywanie obowiązków i ustali harmonogram kolejnych dób na pokładzie. Wciągnięcie załogi do współtworzenia wyprawy jest niewątpliwie dobrym posunięciem, którego sympatycznym dopełnieniem jest tradycyjne wybijanie „szklanek”.