Wrzesień zeszłego roku był wyjątkowo ciepły, chociaż wilgotny. Ukłony w stronę Bosmana Romana, który powiadomił nas, że jeśli chcemy, możemy zaokrętować się już w piątek wieczorem, a nie jak to jest w zwyczaju - w sobotę. Dzień gratis!
Jakub zarządził zbiórkę i już o godz. 11:00 pruliśmy autostradą A4 w kierunku Szczecina – Górek Zachodnich (o ile możliwe jest, aby Corsa 1.1 z 1994 roku załadowana po brzegi mogła pruć). Dotarliśmy. Po przeliczeniu wszystkich sztućców, szklanek, sprawdzeniu szczotki do szorowania kingstona i spisaniu protokołu odbiorczego rozłożyliśmy się wygodnie w mesie, planując co dalej.
"Myślę, że powinniśmy wykorzystać okazję i wyruszyć najpóźniej o 7.00 rano" – zarządził Jakub. Roman przestrzegał nas, że nad ranem może wystąpić gęsta mgła i mega ograniczona widoczność – z gardła Wojtka wydobył się głos rozsądku. "Wojtku..." – Jakub spojrzał na przedmówce machając rogiem mgłowym, uśmiechnął się i rzekł - "Będzie dobrze".
Przyjęliśmy argument, bo bezgranicznie ufamy Kubie. Dlaczego? Może dlatego, że od czasów szkoły podstawowej był najstarszy w klasie – o 2 lata! Dla lepszego spania wznieśliśmy toast rumem z biedronki – "Za przygodę życia!".
Bartek z Marcinem jako wachta kambuzowa zajęli się przygotowaniem śniadania, a Wojtek, ja i kapitan wychodzimy z portu. Z początku wszystko było OK. Przepiękny jest Kanał Szczeciński o 7:30 rano – podobno, bo my akurat nie widzieliśmy nic! Przez pierwszą godzinę Jakub chwalił się jak to bez plotera map na ślepo przeciskał się przez ciasne drogi na wszystkich kontynentach świata i to jak przejmował kontrolę nad jednostkami wygwizdując im co mają robić. "TUUUUUUT!" („Uwaga”). Na godzinie dziesiątej. "Przyszła kryska na Matyska" – przerwał swoje milczenie Wojtek. Kapitan nic nie myśląc, wyjął zza pasa swój złoty róg przycisnął do ust i zadął "TIT TIT" („Skręcam w lewo”), a za nami rozległ się kolejne "TUUUUUT!". Ledwo przedzierające się słońce przez skumulowane zapasy pary wodnej pojawiało się i znikało.
"Jest dobrze" – uspokoił nas Jakub. Przypomniał mi się tutaj nasz kurs na Sternika Jachtowego, kiedy to instruktor Marek ustawił nas 2:2 w ciasnym korytarzu, wręczył po gwizdku i kazał nam zbliżać się do siebie i wykonywać ruchy zgodnie z sygnałami jakie podajemy. Potem dokładnie to samo mieliśmy powtórzyć z zasłoniętymi oczami. Po zderzeniu z Wojtkiem ujrzałem dojrzewającego, wielkiego pryszcza na jego nosie – "To pryszcz!" – dalej uspokajał nas Jakub budząc mnie tym z letargu. "TIT TIT TIT" („Płynę wstecz") – Jakub z dumą prezentował swoje umiejętności. "TUT TUUUUUUT TUT TUT!" („Zatrzymaj statek”) - odpowiedział nam chyba kontenerowiec gdzieś na godzinie drugiej. I tak w akompaniamencie „Road to the hell” wygrywanym przez wszystkie statki w kanale szczecińskim pod batutą Jakuba Paszczyszyna z zejściówki wychylił nos Marcin – "Komu kawy, a komu herbaty?". W tym momencie „Road to the hell” gwałtowanie przeszedł w kan-kana, regularnie przyspieszając… aż tu nagle! "TUT TUT … TUT TUT … TUT TUT …. TUT TUT" („Człowiek za burtą”).
Powszechna świadomość o wysokim poziomie świadczonych usług przez Szpital Miejski w Świnoujściu nie jest przesadzona. Wspaniali specjaliści i miła obsługa. Mieliśmy okazje poznać tam bardzo dużo mądrych i interesujących ludzi. Jednym z nich był pan Leon – prokurator z Międzynarodowego Sądu Arbitrażowego przy KIGM*. Musze przyznać, że rozmowa z nim, która rzecz jasna zmierzała do tego aby całe zdarzenie uznać za „nieszczęśliwy wypadek” przebiegała w miłej atmosferze… zmierzała… do momentu, aż Jakub nie wyjął swojego złotego rogu… i nie zaprezentował swoich umiejętności… TIT TIT TIT TIT TIT TIT TIT TIT („Uwaga niebezpieczeństwo”).