Ale od początku. Powiększona o Anetę załoga Still Crazy 2 przekroczyła z dumą linię mety, czyli południk 61W między wyspami Martynika a St. Lucia przebiegający w pobliżu Rocher du Diamant. To skalista wysepka na południowym wybrzeżu Martyniki, wystająca z morza na wysokość 175 metrów. Ciekawostką jest, że w czasie wojen napoleońskich, 7 stycznia 1804 roku, wyspę zajęli Brytyjczycy pod wodzą admirała Samuela Hooda (człowieka, który nadał nazwę niezbyt szczęśliwemu pancernikowi Royal Navy) i założyli tu bazę wojskową ze stuosobowym garnizonem i pięcioma armatami. Rocher du Diamant została nawet wpisana do rejestru Royal Navy jako HMS Diamond Rock. Przez półtora roku Anglicy psuli krew Francuzom i utrudniali im żeglugę pomiędzy Martyniką i St. Lucią. Dopiero w 1805 roku admirałowi Pierre'owi de Villeneuve udało się zająć wyspę z pomocą francusko-hiszpańskiej floty, zmuszając Anglików do kapitulacji.
Po przecięciu linii mety udaliśmy się do zatoczki Grande Anse d'Arlet. Gdy tylko rzuciliśmy kotwicę, z pobliskich zarośli dobiegł nas głośny hałas. Początkowo myślałem, że to Montagne Pelée obudził się do życia, ale okazało się, iż to nasi koledzy, „setkowicze”, świętowali szczęśliwe ocalenie. Po kilku uroczych dniach spędzonych na miejscu i oficjalnym wręczeniu dyplomów przez sierotkę Anetkę, postanowiliśmy wrócić do Le Marin, gdzie Aleksander rozpoczął poszukiwania „jachtostopu” na Antigę. Tam czekał na moich towarzyszy stęskniony „King of Bongo”.
Kika dni zajęło mi doszorowanie siebie i łódki, pranie i sprzątanie. Potem udałem się do Fort de France, by wspólnie z Piotrem i Arkiem zorganizować transport naszych bolidów. Załatwiliśmy sprawunki i ruszyłem na przystanek Taxi Colectives. Miałem cichą nadzieję spędzić wieczór na pokładzie „Sputnika II”, przy burcie którego zacumowałem. Niestety, na przystanku (z przerwami) spędziłem… kolejne 2 dni. Najpierw okazało się, że coś takiego jak rozkład jazdy nie istnieje. Niezrażony tym drobiazgiem, siadłem na krawężniku i czekałem. Po jakimś czasie pojawił się sprzedawca, który zaoferował mi… weed. Potem pojawił się drugi, który zaoferował mi… smoke. Potem przyszedł kolejny i zapytał, czy chcę grass. A potem – uwaga – pojawił się jeszcze jeden z tym samym pytaniem i wyjaśnił mi, że Taxi Colectives nie kursuje w weekendy i będę tu tkwił aż do poniedziałku. Wróciłem z Fort de France późnym wieczorem i mocno pachnąc taksówką – przejazd pochłonął lwią część moich oszczędności.
Cały artykuł dostępny w Jachtingu 1-2/2018. Kup wersję online za 7.00 PLN po kliknięciu w link.