Przygotowując się do startu, miałem okazję poznać wielu ludzi przychylnych planom udziału w regatach przez Atlantyk. Bezinteresownie pomagali mi na różnych etapach mojego projektu. Dla większości byłem niczym heros lub błędny rycerz, który szykuje się do walki z morzem na śmierć i życie... Ale żarty na bok, chociaż najczęściej spotykamy się, zarówno ja, jak i moi setkowi koledzy, z delikatną, acz wyczuwalną zazdrością znajomych.
O zdanie zapytałem kilka osób, dla których będzie to wyzwanie, ale nieco innego rodzaju… Joanna „Still Crazy” Przygoda, wyzwanie, rejs życia... Wszystko pięknie. Tyle że nie dla tych, którzy są najbliżej śmiałków startujących w regatach. Dla nich, po roku czy nawet dwóch przygotowań, „Setką przez Atlantyk” to przede wszystkim gigantyczny wrzód na czterech literach. Najpierw budowa łódki. Po pracy, pożerająca niezliczone godziny, kosztująca więcej, niż początkowo zakładano. Do tego gorące łącze ze sponsorami, by w miarę możliwości kosztowała jak najmniej (kolejne godziny złożone w ofierze). Do tego każda rozmowa dryfuje w stronę wyżej wymienionych. A to przecież dopiero początek. Po starcie czas przeznaczony dla rodziny (i tak już okrojony) skurczy się do zera i ograniczy do zdawkowego komunikatu wysyłanego od czasu do czasu z drogi. To co najmniej trzy miesiące nerwów oraz przejęcia wszystkich domowych obowiązków przez tę stronę, na którą nikt nie patrzy z zazdrością, ale raczej ze współczuciem. I słusznie, bo to dziesiątki spraw, które dodatkowo spadają na głowę bliskich. Drobiazgów, które sumują się i czynią życie uciążliwym. Gdy podzielić je na dwa, wszystko działa jak należy. Gorzej, kiedy nie ma już planu B. Do tego dochodzą po raz kolejny względy finansowe. Kogo stać na trzymiesięczny urlop? No właśnie... Tych szczęściarzy jest garstka. Reszta musi mocno przyciąć domowy budżet, aby wszystko spiąć w działającą całość i modlić się, by po powrocie ukochany poszukiwacz przygód miał pracę i – co najważniejsze – powrócił w jednym kawałku.
Więcej na ten temat można przeczytać w Jachtingu 12-1/2017. Dostęp on-line do całego numeru tutaj w cenie 7.00 PLN.
Fot. arch. autora