Nie mam ambicji, by ten artykuł został poradnikiem, jaki jacht kupić. Nie znajdzie się w nim odpowiedź, jak ma być długi, szybki czy wysoki lub też jak go wyposażyć. To osobna decyzja każdego, zależna choćby od rejonu pływania, własnych przyzwyczajeń, upodobań i... zasobności portfela. Chciałbym, żebyś, droga Czytelniczko/drogi Czytelniku, nie stracił(-a) majątku na nieprzemyślanym zakupie (odradzenie Ci zakupu jachtu to też dla mnie w pewnym sensie sukces). Zanim na fali emocji podejmiesz decyzję o zostaniu armatorem, właścicielem jachtu czy boat ownerem, jak to woli, warto zadać sobie kilka poniższych pytań i przeczytać ten artykuł do końca.
• Dlaczego chcę mieć jacht?
• Gdzie i ile czasu w roku mogę na nim pływać?
• Ile czasu mogę poświęcić, żeby nim się zajmować?
• Ile pieniędzy w roku mogę zainwestować w jacht?
• Czy zamierzam robić wszystko sam, czy może zatrudnić kogoś, kto mi pomoże (może nawet pokuszę się o załogę stałą)?
W zależności od udzielonej odpowiedzi rozwiązania są różne. Wiem, że nie wyczerpuję wszystkich możliwych rozwiązań, ale przedstawię te powtarzające się najczęściej. Najpierw jednak kilka uwag ogólnych. Z jachtem jest trochę jak z domem. Pierwszy jest dla wroga, drugi dla przyjaciela, trzeci dla siebie. Jeżeli pierwszy zakup będzie
bardzo nietrafiony, istnieje duża szansa, że nie kupisz drugiego czy trzeciego. Jeżeli jednak pierwszy spełni swoją funkcję poznawczą, to drugi będzie zdecydowanie lepszy od pierwszego i na pewno pozbawiony jego wad, a na trzecim naprawdę odkryjesz przyjemność z żeglowania. Jacht to zawsze poważna inwestycja. Policz, ile możesz wydać, odejmij od tego jedną trzecią tej kwoty. Zostanie Ci maksymalna cena Twojego jachtu.
„Pierwszy właściciel (w domyśle niemiecki emeryt), serwisowany, garażowany, bezwypadkowy (często sprzedawany jako „100% igła”), używany tylko w niedzielę, bo przebieg tylko 45 tys. km, silnik 2,5 l turbo diesel” czy coś podobnego. Takie samochody nie istnieją, z jachtami jest podobnie. Przy bliższym kontakcie okazuje się, że niemiecki dziadek to czterech młodocianych właścicieli zupełnie innej narodowości, którzy w zbójecki sposób czarterowali jacht, albo że jednostka całkiem nieźle pływa na silniku, ale po postawieniu żagli robi się tak słabo, że przestajesz się dziwić, że ktoś ją tak tanio sprzedał. Albo przy oględzinach okazuje się, że jacht zaliczył kilka kamienistych mielizn i ma np. lekko skrzywiony kil. Kolejna sprawa to to, że zawsze się okazuje, iż coś trzeba zrobić. Nikt normalny nie inwestuje w dużą naprawę jachtu tylko po to, żeby później tanio go sprzedać. Problem polega na tym, że w razie awarii trudno jest zadzwonić po pomoc drogową.
Przeczytaj cały artykuł oraz inne materiały z Jachtingu 8/2013 za 9,90 zł w wersji online.