12.12.1981 r., zachodnie wybrzeże Korsyki Morze Śródziemne dało załodze popalić. Przez noc wiatr wiał stabilnie
z siłą do 5° B, ale za to nad ranem zaczął tężeć i ostatecznie po 0600 osiągał nawet 9° B, przy czym stan morza oceniano na 7. Silne przechyły i kiepski stan żagli skłoniły kapitana do zmiany techniki sztormowania – ustawił on „Zew” rufą do wiatru tak, że z prędkością niecałego węzła szedł bez żagli kursem 045°. Był to baksztag lewego halsu. Po kilku godzinach wiatr osłabł, a morze nieco się uspokoiło – jego stan oceniono na 5–6. Doświadczony
żeglarz zna to uczucie, gdy po stresie związanym ze sztormowym wiatrem przychodzi błogie „odpuszczenie” ze strony żywiołu.
Kapitan zszedł do kabiny, aby trochę odpocząć. Baksztag zamieniał się stopniowo w półwiatr, fale natomiast nadciągały bezpośrednio na lewą burtę jachtu. Wiadomo, jak to jest po sztormie – góry rozbujanej wody kołyszące
jednostką w niemiłosierny sposób. Po godzinie od udania się kapitana na spoczynek zauważono falę większą niż pozostałe. Nic to przyjemnego – olbrzymia masa wody wali w kadłub z boku, powodując gwałtowne szarpnięcie
i przechył, dodatkowo mocząc wszystkich w kokpicie. Tak samo było i tu, tylko że przechył osiągnął aż 45–70 stopni. Po chwili nadeszła druga fala, doginając jacht do wody. Ku przerażeniu załogi „Zew”, zamiast wstać, nadal
szedł masztami w morze. Potem wszystko już stało się szybko – próba wezwania pomocy przez VHF, ewakuacja do tratw, czerwone rakiety. Ratunek przyszedł po ośmiu godzinach. Załoga w komplecie została podjęta z dwóch przepełnionych tratw ratunkowych przez statek „Ville de Dunkerque” i zabrana do Grecji.
Przyczyny
Nie ma tu straszliwych skał, nie ma dramatyzmu huraganowego wiatru, nie ma rażącej głupoty ludzi. Trudno tu mówić o jednej błędnej decyzji, która doprowadziła do utraty jachtu. To, co przydarzyło się „Zewowi Morza”, to spirala zaniedbań, lekkomyślności i kompromisów, na które szli zarówno kolejni armatorzy, jak i urzędy klasyfikacyjne. Już od samego początku informacja o stateczności jachtu była przybliżona, jako że dane o balaście wewnętrznym nie były konkretne. Dokumentacja z lat 1949–1953 zezwalała na uprawianie przez „Zew” żeglugi bałtyckiej, co zostało rozszerzone o rejon Morza Śródziemnego w 1960 r. Niedługo później, bo w 1963 r., dopuszczono jacht warunkowo do uprawiania żeglugi małej z instrukcją dodania łącznie 20 ton balastu. Ten stan rzeczy trwał aż do 1971 r. W latach 1972–1973 nastąpiła znacząca modernizacja jednostki, w tym przebudowa pokładu, instalacji wodnej i paliwowej oraz dodanie agregatu. Należy zaznaczyć, że po dokonaniu tych istotnych zmian konstrukcyjnych nie przeprowadzono badania stateczności i nie sporządzono odpowiedniej dokumentacji. Co więcej, zaginione podczas remontu kostki balastu wewnętrznego zastąpiono nowymi i ułożono je jedynie w środkowej części kadłuba, „na oko”. Na podstawie tego właśnie „oka”, bo dokumentacja dotycząca stateczności
z 1963 r. dostępna na pokładzie była już nieaktualna, „Zew” uzyskał klasę zezwalającą na uprawianie żeglugi wielkiej bez ograniczeń. Z nowego przywileju szybko skorzystano, wysyłając jacht w podróż dookoła świata, a następnie na regaty „Operacji Żagiel”. W tym czasie, znanym już sposobem „na oko”, usunięto z balastu wewnętrznego łącznie 120 kostek o łącznej wadze trzech ton.
Cały artykuł przeczytasz w numerze 9/2013 Jachtingu. Wersja papierowa lub online dostępna tutaj.