Ile kosztuje Ipad?
Wylądowaliśmy w Buenos Aires. Odprawa nie była specjalnie skomplikowana. Kilka rutynowych pytań z gatunku dokąd, po co i dlaczego, no i prześwietlanie bagażu jako forma kontroli celnej. Z tym cłem to w ogóle była historia. W samolocie dostaliśmy deklarację do wypełnienia. Trzeba było podać wartość wwożonych towarów zakupionych za granicą, zarówno nowych, jak i używanych. Jeżeli wartość wwożonych rzeczy przekraczała 300 dolarów, to od nadwyżki należało zapłacić 50% cła. Do licha… ile kosztuje iPad?
Po rozmowie ze stewardesami przyjęliśmy interpretację, że elektronika należy do rzeczy osobistych i nie podlega ocleniu. Niestety, nie dało się tego samego powiedzieć o kabanosach i kisielkach, których sporą ilość wiozłem dla Marka. Deklaracja jednoznacznie zakazywała ich wwozu, za który groziły rozmaite kary. Mam nadzieję, że chociaż stewardesom smakowały. A same deklaracje nie posłużyły do niczego, nikt o nie nawet nie zapytał.
Po wyjściu z hali przylotów czekało nas pierwsze zetknięcie z argentyńską rzeczywistością, czyli próba wymiany pieniędzy. Kurs oficjalny to ok. 8 peso za dolara. Kurs czarnorynkowy to 15 peso za dolara, a jeśli płaci się kartą kredytową, to jeden dolar wart jest tylko cztery peso. No cóż, europejska sielanka to raczej nie będzie.
Bierzemy taksówkę za 50 dolarów i jedziemy do mariny gdzie czeka s/y „Isfuglen”, stalowy kecz zbudowany i wyposażony do żeglugi oceanicznej. Podróż trwa około godziny, więc na cztery osoby nie wypada wiele. W marinie spotykamy się z Markiem, Patrycją i Marcinem, którzy dopłynęli do Buenos. Stoimy w Yacht Club Argentino, który udzielił nam darmowego postoju. Niestety uprzejmość ta powoli się kończy, bo rozpoczynają się wielkie regaty inauguracji sezonu i cały port wkrótce będzie pękał w szwach. Powoli powstaje grafik prac do wykonania. W pierwszej kolejności wymiana waluty, potem znalezienie nowego miejsca postoju, a wreszcie poszukiwanie możliwości wyjęcia jachtu z wody. Mamy niewielki przeciek na źle wykonanym spawie, no i cieknie dławica silnika. Musimy również okuć i założyć nowy sztag rolera kliwra, a także wykonać kilka innych drobnych napraw.
Zaczynamy jednak od wieczornego wyskoku na miasto. Na calle Florida co chwilę słychać wołania „cambio, cambio”. To miejscowi cinkciarze zachęcają do transakcji. Mimo obaw podejmujemy próbę wymiany. Na szczęście wszystko idzie gładko. Wymieniamy ok. 1000 dolarów po kursie 15,3 peso za jednego dolara. Na ulicę Florida będziemy wracali jeszcze nie raz.
Pojawiają się efekty wpisów na argentyńskich forach żeglarskich, na których szukałem załogi na następny etap. Odzywa się do mnie Mikołaj, Argentyńczyk polskiego pochodzenia, który dołącza do załogi, oraz Omar, przedstawiciel argentyńskiego związku żeglarskiego. Omar deklaruje jak najdalej idącą pomoc w załatwieniu spraw w Buenos. Pomoc ta zaczyna się okazywać kluczowa, ponieważ dowiaduję się, że coś złego stało się ze śrubą napędową, która nie przekazuje mocy silnika w ruchu do przodu, za to działa dobrze na biegu wstecznym.
Więcej na ten temat można przeczytać w Jachtingu 3/2015. Dostęp on-line do pełnej wersji numeru tutaj w cenie 9.90 PLN.
Fot. Artur Krystosik, Joanna Zając, Konrad Raczyński