Przekaz satelitarny kpt. Piotra Skrzyszowskiego - z pokładu jednostki Farr 45 - przemianowanej na czas regat na Selma Racing:
- Pierwszy etap od startu do wypłynięcia na Atlantyk zajął nam ponad 30 godzin. Wiatr praktycznie cały czas utrzymywał się na poziomie 20 węzłów. Wybraliśmy taktykę długich halsów i trasę najbardziej na południe jak to było możliwe - oczywiście nie wkraczając w wyłączony z żeglugi rejon TSS (Traffic Seperation Scheme).
Pierwszej doby zdecydowaliśmy, że na tym etapie najodpowiedniejszy będzie zestaw żaglowy: Jib 3 i pełny grot. To ustawienie zapewniało żeglugę, ze średnia prędkością ok. 7 węzłów. Cały czas eksperymentujemy różne rozwiązania, ucząc się jachtu, które poznaliśmy zaledwie 2 doby przed startem (nasza stała jednostka - nieco większy, 48 stopowy jacht, musiał pozostać w porcie, gdzie remontowany jest uszkodzony maszt). Podczas pierwszej doby cały czas żeglujemy wśród 30% najszybszych jachtów, których ostatecznie wystartowało łącznie 368.
7 sierpnia, drugiej doby regat - wiatr zaczął słabnąć. Był to efekt przejścia rozbudowanego niżu i powoli nadchodzącego wyżu. Oznacza to żeglowanie w warunkach często zmieniających się kierunków wiatru, opadów deszczu oraz, charakterystycznej dla angielskiego wybrzeża - mżawki. Ze względu na słabnący wiatr zdrcydowaliśmy o postawieniu większego foka. Kolejna decyzja - wybór długiego halsu na zachód. Całonocna żegluga w takim ustawieniu pozwoliła "zarobić" sporą wysokość w stosunku do wiatru. Jacht płynie z dobrą prędkością i w dobrym kierunku.
Jednak na pożegnanie żeglugi w kanale La Manche/Angielskim, tuż przed przylądkiem Lizard Point - wiatr praktycznie zanika. Jacht staje w miejscu. W podobnej pułapce wiatrowej jest wokoło sporo jednostek. Zrzuciliśmy niepracującego foka czekając na dalszy rozwój sytuacji. Nerwowe oczekiwanie trwało ponad dwie godziny. Emocje na pokładzie spore, ale teraz mogliśmy tylko czekać. Takie jest morze. Wreszcie zaczęły się pojawiać się lekkie podmuchy. Zapada decyzja o szybkim stawianiu foka i wtedy zrywa się fał. Mamy co prawda drugi, zapasowy, ale nie chcemy ryzykować żeglugi bez zapasu i polegać tylko na jednej linie. Bezpieczeństwo przede wszystkim. W celu założenia nowego fału trzeba wjechać na top masztu. Neil, nasz dziobowy - wjeżdża na maszt i przerzuca drugą linę. Udaje się. Ponownie mamy zapas bezpieczeństwa. Manewr założenia dodatkowego fału zabiera jednak cenne minuty. Jachty dookoła korzystając z chwilowych podmuchów odpływają z bezwietrznego akwenu, a my w tym czasie usuwamy awarie. Trwa to kilka minut, ale kiedy znowu jesteśmy gotowi do żeglugi - wiatr znowu słabnie. Możemy tylko patrzeć na odpływające jachty, które jeszcze kilkanaście minut temu były za nami. Morze znowu uczy cierpliwości. Ale nie odpuszczamy. Przez kolejne godziny próbujemy rozpędzić jacht eksperymentując na zmianę ze spinakerem i z fokiem. Zbieramy kolejne mile. Wreszcie pod koniec dnia, a właściwie już w nocy z 7/8 sierpnia opływamy Lizard Point - czyli kończymy żeglugę wzdłuż Kanału La Manche/Angielskiego. Przylądek znany jest także jako miejsce startu, lub mety dla jachtów uczestniczących w biciu atlantyckich rekordów prędkości.
Kierujemy się do oddalonego o 17 mil morskich Land's End. To wreszcie początek otwartego Atlantyku, który pomiędzy Anglią i Irlandią nazywany jest Morzem Celtyckiem. To akwen budzący respekt. Wiele żeglarskich opowieści potwierdza, że szacunek ten jest zasłużony. Rozwijamy żagle i jacht przyśpiesza do 7, potem 8 węzłów. Wiatr stabilizuje się najpierw z kierunków zachodnich a potem z północy. Siła wiatru 15-25 węzłów, pojawiają się spore fale, a to oznacza mokrą żeglugę. Ale o tym wiedzieliśmy. Do skały Fastnet - półmetka regat u wybrzeży Irlandii jeszcze 165 mil. Zajmuje nam to ok. 27 godzin. Skałę Fastnet opływamy w nocy ok. 02.45 - juz 9 sierpnia i natychmiastowy zwrot - ku wybrzeżom Anglii. 9 sierpnia (środa) ok. 8ej czasu polskiego jesteśmy już w połowie drogi do Anglii i jeszcze ok. 200 mil do mety. Czyli 2/3 trasy za nami. Niektóre jachty juz kończą żeglugę, ale wiemy, że cały czas udaje się nam utrzymać w połowie stawki. Cały czas uczymy sie tego jachtu i tych trudnych szlaków morskich. I cały czas jesteśmy jedną załogą.
Walczymy dalej. Trzymajcie kciuki.
Pozdrawiamy z pokładu Farr 45
Artur Skrzyszowski z załogą Selma Racing
opr. Janusz J.Cieliszak /JJC/
fot. Michał Gawron