Portem zaokrętowania była marina Cala di Medici w Castiglioncello, modnym niegdyś kurorcie odwiedzanym przez znanych włoskich aktorów, pisarzy i artystów, położonym ok. 40 km na południe od Pizy, gdzie wylądował nasz samolot z Warszawy. Niedawno Ryanair uruchomił to połączenie lotnicze i zdarza się, że bilety można kupić nawet
w cenie do 400 zł z bagażem. Tuż obok hali portu lotniczego w Pizie znajdują się perony stacji kolejowej, z której średnio co godzinę kursują pociągi do Castiglioncello. Podróż trwa około godziny z przesiadką na Pisa Centrale. Pociąg jedzie wzdłuż ciekawego wybrzeża Morza Tyrreńskiego. Z okien można podziwiać z jednej strony przybrzeżną zabudowę willową, przystanie jachtowe, plaże i zatoki morskie, a z drugiej sielski krajobraz toskańskich wzgórz poprzecinanych dolinami z rzekami. W zasadzie lepiej jest wysiąść nie w Castiglioncello, ale w Rosignano, skąd jest trochę bliżej do mariny. Dystans 1400 m można spokojnie pokonać na piechotę, ale równie dobrze i niedrogo można tam dojechać, zamawiając minibusa mieszczącego całą załogę z bagażem. Samolot był
spóźniony przeszło godzinę, przez co do mariny dotarliśmy tuż przed 2000. Część załogi pobiegła od razu do dużego „supermerkato”, aby zrobić zaprowiantowanie na rejs. Mimo że weszliśmy do sklepu na 7 minut przed zamknięciem, nikt nam nie przeszkodził w załadowaniu zakupami dwóch wielkich wózków. Kasjerka cierpliwie czekała, aż skończymy i tego dnia wróciła do domu co najmniej pół godziny później. Mamy nadzieję, że szefowie
wypłacili jej rekompensatę za nadgodziny.
Za namową Marcina z Punta wyczarterowaliśmy dwunastoletniego Sun Odysseya 45,3 o nazwie „Merak”, po generalnym remoncie przeprowadzonym w 2013 r., za bardzo przyzwoitą cenę 2000 euro, biorąc pod uwagę, że był to początek lipca, a zarazem szczytu sezonu żeglarskiego. W Wikipedii wyczytaliśmy, że Merak to jedna z gwiazd wchodzących w skład Wielkiego Wozu – fragmentu gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy. Merak, wraz z Dubhe, ułatwia odnalezienie na niebie Gwiazdy Polarnej. W tym celu wystarczy pięciokrotnie przedłużyć linię łączącą oba obiekty. Merak jest nieco większy od Słońca. Jacht był rzeczywiście w dobrym stanie technicznym, choć wnętrze
nieco trąciło myszką. Rolowany fok i grot były nowe, relingi wymienione, silnik, akumulatory i ster strumieniowy działały bez zarzutu. Obsługa wszystkich lin możliwa była z kokpitu i nie sprawiała kłopotów. W składanym
stoliku w kokpicie znajdowały się bardzo przydatne zagłębienia do stawiania ośmiu kubków. Każdy z członków załogi wybrał sobie jedno miejsce na swój i w ten sposób nie było odwiecznego problemu zgadywania, który kubek jest czyj. Ponadstandardowym wyposażeniem były generator i klimatyzacja w mesie. Do minusów można zaliczyć malutki wyświetlacz plotera umieszczony przy stoliku w mesie oraz skromne wyposażenie w naczynia. Przekazanie jachtu odbyło się szybko, sprawnie i profesjonalnie, a tak obawialiśmy się włoskiej gadatliwości i improwizacji.
Odległości między Wyspami Toskańskimi są rzędu 15–50 mil, więc sporo większe niż w Chorwacji. Jest to
zatem akwen bardziej wymagający, tym bardziej że marin jest niewiele i nie oferują one – poza kilkoma wyjątkami – komfortu chorwackiego. Prawie wszystkie Wyspy Toskańskie mają status morskiego parku narodowego, co wiąże się z restrykcjami dotyczącymi nie tylko przebywania na wyspie, ale także żeglugi przybrzeżnej, połowów ryb, stawania na kotwicy, a nawet lądowania na brzegu z pontonu. Do Caprai można dopłynąć wytyczonym korytarzem od wschodu, gdzie znajduje się jedyny porcik – miejsce cumowania promów i jachtów. Do wyspy dopłynęliśmy około południa, po czym w dwóch grupach udaliśmy się na zwiedzanie miasteczka położonego na wysokim skalistym brzegu. Nad domami miasta – stolicy o tej samej nazwie co wyspa – góruje dawna twierdza Fortezza di San Giorgio, wybudowana przez mieszkańców Pizy w XI–XII w., pełniąca do 1998 r. funkcję więzienia. Ciekawym
obiektem jest opuszczony stary klasztor położony obok latarni morskiej, a w centrum miasteczka kościół Santa Maria Assunta z XI–XII w. Rozbawiła nas linia autobusowa o długości może 3 km łącząca port z placem przy kościele, obsługiwana przez jeden archaiczny pojazd. W czasie zwiedzania miejscowych obowiązywała sjesta, na uliczkach było pusto i sennie. Po zwiedzaniu ochłodziliśmy się, płynąc wpław do zakotwiczonego w zatoczce jachtu. Tutaj uwaga – choć był to lipiec, mnóstwo słońca, w mieście ukrop, to na morzu wcale nie było zbyt gorąco, a w nocy i rano, szczególnie gdy wiało, trzeba było sięgać po cieplejsze rzeczy, nie wyłączając polarów i kurtek.
Zamiast zostać na noc w porcie, postanowiliśmy ruszyć dalej, wykorzystując spokojne morze i dobrą widoczność. Pierwotnie następnym celem miała być stolica Korsyki Bastia, gdzie zamierzaliśmy wypożyczyć samochody, by
eksplorować fantastyczne wnętrze wyspy, słusznie uznawanej za najpiękniejszą na Morzu Śródziemnym.
Więcej w naszyn czasopiśmie. Link pomoże Ci dokonać zakupu wersji online