Ataki piratów na Karaibach to nie mit. Nie mają oni co prawda skrzypiących statków z czarnymi żaglami, a sami nie kuśtykają na drewnianych nogach i nie noszą opasek maskujących wykłute oko, ale są za to bardzo skuteczni.
Problem zaostrzył się w styczniu. Wtedy też zostało wydane ostrzeżenie dla jachtów żeglujących w rejonie między Trinidadem i Tobago a Grenadą. Wtedy to w ciągu dziesięciu dni zostały zaatakowane dwie jednostki.
Piraci zaatakowali w środku dnia. Podpłynęli pirogami długości 6-7m wyposażonymi w bardzo mocne silniki (120-130KM). Domniemywa się, że byli to Wenezuelczycy. Na każdej łodzi siedziało 5 lub 6 osób, z których część była uzbrojona. Dodatkowo na pirogach znajdowały się zapasowe silniki i duży zapas paliwa w beczkach.
W każdym ze zgłoszonych przypadków na pokład jachtu wdzierali się uzbrojeni mężczyźni, po czym przeszukiwali jednostkę pod kątem kosztowności. Łupem padały paszporty, dokumenty jachtu, gotówka, telefony komórkowe, zegarki, laptopy, urządzenia elektroniczne i ubrania. Na szczęście obyło się bez ofiar.
Nasuwa się pytanie - co robić, jeśli nadciągają piraci? Czy wzywanie pomocy ma sens, skoro i tak nie zdąży ona nadejść? Dobre pytanie! Niestety nie ma na nie jednoznacznej, zawsze prawidłowej odpowiedzi.